Sezon karpiowy rozpoczyna w czerwcu, kończy we wrześniu. Przez pierwsze dwa tygodnie jedynie nęci, codziennie o tej samej porze, po zmroku, wsypując 80 – 100 kulek tonących oraz kilogram gotowanej kukurydzy. Podczas wędkowania, a…
Zenon Ładowski łowi karpie wyłącznie w nocy i tylko z łodzi. Miejsce wybiera starannie, zawsze na uboczu, gdzie z brzegu trudno sięgnąć. Nie chce, żeby mu inni wędkarze psuli łowisko. Nie zawsze mu się to udaje. Ubiegłego lata wędkował prawie pośrodku jeziora. Jak się później okazało, nawet tam nie był sam. Rankami to miejsce odwiedzał inny wędkarz, który również nastawił się na karpie, tyle że łowił z brzegu i na ziemniaki.
Nad wodą nigdy się nie spotkali, zgadali się przypadkiem w sklepie wędkarskim. Tamten narzekał, że w tym roku nie połowił, choć nęcił codziennie. Nie przeczuł, że ktoś mu ryby wyprowadził dalej od brzegu kulkami proteinowymi. Te kulki to Zenon robi sam. Bierze dwanaście jajek, żółty lub zielony barwnik spożywczy, fiolkę zapachu waniliowego, miód i trzy łyżki oleju słonecznikowego. Wszystko to rozrabia w mikserze. Później dosypuje po pół szklanki mleka w proszku i soi proteinowej, a na koniec po czubatej szklance mąki sojowej i kukurydzianej. Po dokładnym wymieszaniu daje to mniej więcej kilogram ciasta. Robi z niego kulki o średnicy 16 milimetrów i wrzuca je na wrzątek, do frytkownicy. Gotuje 3 – 4 minuty, aż wypłyną. Gdy ociekną z wody, piecze je w piekarniku, dopóki się nie zrumienią. Robi też kulki pływające, których używa na przynętę. W tym celu do części ciasta dodaje trochę proszku do pieczenia (łyżeczkę na pół kilograma). Kulki wykonane na zapas przechowuje w piwnicy, w słoiku.
Sezon karpiowy rozpoczyna w czerwcu, kończy we wrześniu. Przez pierwsze dwa tygodnie jedynie nęci, codziennie o tej samej porze, po zmroku, wsypując 80 – 100 kulek tonących oraz kilogram gotowanej kukurydzy. Podczas wędkowania, a jeździ na karpie co 2 – 3 dni, nęci już tylko samymi kulkami, wrzucając ich koło setki na odjezdne, nigdy przed łowieniem.
Nad jeziorem jest o godz. 20, wsiada do łódki i kotwiczy na dwóch ciężarkach pięć metrów od trzcin. Gruntówkę zarzuca jakieś 40 metrów na wodę. Zestaw jest prosty: ołów przelotowy na rurce, 60-centymetrowy przypon z plecionki wiązanej poprzez krętlik do żyłki 0,28 mm. Kulka pływająca (ciasto z domieszką proszku do pieczenia) spoczywa na włosie z żyłki 0,10 mm, który zakłada na haczyk na wymyślonym przez siebie systemiku, łatwym do założenia po omacku (rys.).
Po zarzuceniu przynęty lekko napręża żyłkę, nie otwiera kabłąka, ale prawie całkowicie luzuje hamulec. Branie sygnalizuje obracająca się szpula, a kierunek ucieczki karpia wskazuje wysnuwająca się żyłka. Zacina po kilkunastu sekundach. Trzyma rybę na długiej żyłce, podciąga ją dopiero wtedy, gdy jest już zmęczona. Przy łodzi duży karp często próbuje się ratować ucieczką w trzciny. Na taką ewentualność Zenon ma w łodzi kilka kamieni. Jeden z nich wrzuca powyżej prącej w zielsko ryby, która wtedy szybko zawraca na otwartą wodę. Sposób to niezawodny i nie płoszy ryb żerujących dużo dalej, bo w zanęconym miejscu.
W minionym sezonie Zenon złowił w nocy i z łódki 16 karpi ważących od 5 do 8 kilogramów. 20 czerwca dostał, jak dotąd, swojego największego, który ważył 10,25 kg. Nie zabił go, ale wpuścił do pobliskiego niewielkiego jeziora, w którym karpi nie było wcale. Uwolniony przypłynął ponownie do jego kulek 7 września o godz. 21:30. Ważył już 11,90 kilograma. Tym sposobem Zenon dowiedział się, jak szybko rosną karpie. Oczywiście ryba znów wróciła do wody, zaobrączkowana drutem miedzianym zatkniętym w płetwę ogonową. Zapewne weźmie na wiosnę, bo jak karp raz zasmakuje w kulkach proteinowych…
WB