wtorek, 14 stycznia, 2025
Strona głównaBiologiaWIATR I SANDACZE

WIATR I SANDACZE

Wielu wędkarzy wie, że silny wiatr powoduje przemieszczanie się drobnych rybek w kierunku smaganego wiatrem brzegu, oraz że miejsca takie zwiastują obfite połowy drapieżników.

Wiatr powoduje falowanie, które sprawia, że górne warstwy wody dobrze się natleniają, a warstwy przydenne, dotąd ubogie w tlen, mieszają się z nimi. Poza tym falowanie wody zwiększa rozproszenie światła pod powierzchnią, powoduje również uniesienie się osadów zalęgających dno, a co za tym idzie zmniejszenie przezroczystości wody. w takich warunkach sandacze mają w zwyczaju aktywnie poszukiwać zdobyczy. Prądy wywołane falowaniem spychają zooplankton i inne niewielkie organizmy żyjące w toni, ale żeby nastąpiła taka ich koncentracja, która przyciągnie ryby na nim żerujące, konieczny jest co najmniej całodniowy wiatr. Nic więc dziwnego, że w miejscach nawietrznych o wiele łatwiej niż w jakichkolwiek innych na danym akwenie drapieżniki mogą się zbliżyć do ofiar, same pozostając niezauważone.

Dla wędkarza doskonałą porą na łowienie drapieżników w miejscach nawietrznych jest okres, kiedy wieje wiatr, a jeszcze lepszym chwila ciszy po kilkunastogodzinnym wietrze.

Przy dużej fali, która tworzy się w miejscach nawietrznych po wielogodzinnych wiatrach, ryby, podobnie jak ludzie, zaczynają odczuwać coś na podobieństwo choroby morskiej. Spływają więc na głębszą wodę i zajmują miejsca przy dnie, gdzie jest spokojnie. Kiedy wiatr ustaje, drapieżniki wyruszają ze swych kryjówek na ponowny żer. Robią to nie tylko sandacze i okonie, ale również szczupaki, o których panuje powszechna opinia, że są rybami stanowiskowymi. Bo pod wodą, jak na powietrzu: do dużej ilości łatwo dostępnego jedzenia wszyscy ciągną.

Spokojna powierzchnia wody jest sprzymierzeńcem wędkarza, szczególnie zaraz po uspokojeniu się fal. Prawie wszystkie ryby spokojnego żeru szukają wtedy pokarmu w toni. Tutaj więc polują na nie drapieżniki.

Wiatr gaśnie powoli. Kiedy jesteśmy już na nawietrznej, najskuteczniej łowi się na pływające woblery. Z czasem, kiedy brania zaczynają słabnąć, należy woblery pływające zmienić na tonące i schodzić nimi coraz to głębiej. Gdy i na nie mamy coraz mniej brań, wtedy weźmy lekkiego dżiga z gumową dekoracją. Już od upadku na powierzchnię pozwalamy mu na tonąć na napiętej żyłce. Gdy dojdzie do dna, dżigujemy spokojnie, na przemian pukając w dno i unosząc przynętę tuż nad nim. Dżigowanie jest łatwe, bo na spokojnej tafli wody łatwo się obserwuje żyłkę.

Utrapieniem jest tylko wiat. Po wyrzucie wybrzusza linkę. Nie wiadomo, czy przynęta upadła dokładnie w miejscu, w które chcieliśmy ją rzucić. Nie wyczuwamy dobrze momentu dotknięcia dna, więc po długim rzucie możemy prowadzić przynętę nawet kilkanaście metrów, nie wiedząc, czy w ogóle dotyka dna. Łowimy więc coraz cięższymi dżigami, a to rozwiązanie najgorsze z możliwych. Podczas silnego wiatru ustawienie się do niego to sprawa najważniejsza. Bez względu na to, czy łowimy z łódki, czy też z brzegu, ustawmy się tak, by rzucać prosto pod wiatr. Rzuty są krótkie, ale brania po nich najpewniejsze. Często rzuty takie są niemożliwe. Wtedy ustawiajmy się w miejscach, skąd najłatwiej dorzucić jak najlżejszą przynętą. To brań nie gwarantuje, ale lepiej próbować w ten sposób prowokować sandacza, aniżeli płoszyć go bombardowaniem dna.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments