Wiem już, jak wygląda miejsce, gdzie powinien stać duży pstrąg. Musi tam być dołek albo rynna, obszar spokojnej wody i dużo krzaków utrudniających dostęp do kryjówki pstrąga.
Rzucam wobler pod krzaki, najdalej w dół rzeki jak tylko mogę, potem spławiam go z nurtem pod nawisy gałęzi poza dołek, rynnę lub podmyty brzeg, gdzie spodziewam się pstrąga. Utrzymuję przy tym luźną żyłkę, żeby nie zaczął pracować w nurcie i podczas spławiania nie zagłębiał się pod wodę. Jeżeli muszę ominąć woblerem jakiś kołek lub gałąź, podciągam go lekko w bok i do przodu, a potem luzuję żyłkę, żeby wypłynął na wierzch. Cały czas widzę grzbiet woblera na powierzchni. Dzięki temu mogę go zacząć ściągać w momencie, kiedy mu jeszcze nie grozi, że się wplącze w zwisające do wody gałęzie.
Woblera prowadzę do przodu w zmiennym tempie, ale raczej wolno. Gdy pracuje pod powierzchnią wody, nie “odpuszczam” go w dół rzeki, bo wtedy bardzo łatwo o zaczep. W miejscu, gdzie spodziewam się pstrąga, prowadzę bardzo wolno. Wtedy wobler się wynurza i właśnie wówczas następuje atak. Prowokowanie pstrąga pod powierzchnią ma jeszcze i tę zaletę, że atak następuje od spodu i ryba trafia pyskiem w kotwicę.
Jerzy Pietrzak
Gdynia
W maju i czerwcu jazie lubią stać przy opaskach płytkich i rozmytych. Od lipca do początku października wybierają opaski głębokie, gdzie u podstawy jest co najmniej dwa metry wody.
Na jazie używam własnoręcznie wykonanych woblerów o długości od 1,5 do 3,5 cm. Przydają się zarówno modele płytko, jak i głęboko schodzące. Kolor przynęty ma zazwyczaj niewielkie znaczenie.
Często widać, jak jazie stoją niemal przyklejone do kamieni. Zakładam wtedy woblerki pracujące do 30 cm pod powierzchnią wody i po spławieniu ich na 20 – 30 metrów w dół przytrzymuję, dopóki pracując w nurcie, nie dojdą do kamieni. Bardzo często właśnie wtedy jest branie. Jeżeli brania nie było, odczekuję kilkadziesiąt sekund i zaczynam bardzo wolno podciągać woblera pod prąd. Po każdym obrocie korbki robię kilkusekundową przerwę.
Bogdan Kiper
Kraków
Na rafach drapieżniki zwykle chowają się za dużymi głazami, bo tam są osłonięte od prądu. Ale samo znalezienie takiego głazu nie zapewnia jeszcze sukcesu. Trzeba jeszcze zgrać ze sobą dwa czynniki: tempo ściągania przynęty i szybkość, z jaką nurt przesuwa ją w bok.
W maju drapieżniki na rafach najchętniej atakują agresywnie pracujące woblery o długości od 3 do 5 cm, swoim ubarwieniem przypominające ryby, czyli srebrne lub perłowe z czarnym grzbietem.
Za każdy dostrzeżony kamień rzucam co najmniej kilkanaście razy. Jeżeli mam taką możliwość, obławiam go z różnych podejść, to znaczy przesuwam się krok po kroczku w lewo i w prawo. Z każdego miejsca na brzegu rzucam w wybrany fragment rzeki różnymi woblerami. Najpierw pływającym, później tonącym, żeby głębiej spenetrować łowisko.
Pierwsze rzuty kieruję w to samo miejsce lub w jego pobliże. Po szybkim utopieniu przynęty nie skręcam żyłki, więc wobler spływa po łuku z taką samą prędkością co rzeka. W zasadzie utrzymuje tylko napięcie linki. Prawie wtedy nie pracuje, ale to najlepszy sposób, zwłaszcza na ryby mało aktywne. Tak spływającego woblera najczęściej atakują bolenie, klenie, a pod wieczór sandacze.
Adam Maryniuk
Kodeń