środa, 17 kwietnia, 2024

STAŁE MIEJSCE

Niemal każdy, kto siedzi nad brzegiem Bugu, to amator leszczy i płoci. Ma co najmniej dwa swoje stałe miejsca, które cały czas nęci i każde z nich odwiedza z wędką. Tu połowi godzinkę, tam trochę posiedzi, złowi leszcza lub dwa i wraca do domu.

Zasiadkę zawsze urządza się na brzegu wklęsłym, czyli tym, który jest najsilniej obmywany przez prąd Bugu. Ryby są w pobliżu, bo woda nanosi tam dużo pokarmu. I nie ma się co obawiać, że to jest trudne łowisko, bo nawet gdy rzeka uderza w brzeg pod kątem prostym, zawsze będą tam prądy cofające i spowolnienia nurtu, które wróżą obecność ryb.

Gdy się dokładnie przypatrzeć brzegowi, który jest obmywany głównym nurtem, to widać, że są w nim wgłębienia. Woda wraca w nich pod prąd i w każdym takim miejscu jest pas spokojnej wody. Właśnie tam zarzucam wędkę. Czasami pomagam naturze. Jeżeli gdzieś woda obmywa np. krzak, to umieszczam przy nim trochę gałęzi lub jakąś deskę, którą przyniosła woda. Wtedy nurt bardziej tam odbija od brzegu, a ja mam większy obszar spokojnej, kręcącej się wody.

Od brzegu dno opada jednostajnie aż do rynny pod głównym nurtem. Na ogół jest piaszczyste, ale im głębiej, tym więcej gliny, żwiru i kamieni. Podczas letnich niżówek woda w Bugu obniża się nawet o półtora metra i odsłania miejsca, gdzie jeszcze w maju łowiłem ryby. Wtedy mogę dokładnie zobaczyć, że piasek, na którym trzymałem zestawy, tworzy rozmaite górki i dołki, jakby to były wydmy. Takie miejsca ryby lubią, bo mają się gdzie schronić, a woda przynosi im tu pokarm.

Chociaż zakola są do siebie łudząco podobne, to jednego trzymają się leszcze i krąpie, a w drugim złowi się tylko płotkę. Ale naprawdę rybne miejsca poznaje się dopiero po kilku całodniowych wyprawach. Czasami wystarczy zestaw postawić pół metra z boku i już brań nie będzie.

W Bugu łowię już dziesiątki lat, a od sześciu sezonów zajmuję zawsze to samo stanowisko. Wrosłem więc w nadbużański krajobraz. Czasem słyszę, jak znajomi z Terespola opowiadają sobie, gdzie kto łowi. Gdy ktoś z nich powie, że poniżej tamy, to od razu precyzuje, że powyżej albo poniżej Jencza (to moje nazwisko). Trzymanie się jednego łowiska ma swoje zalety, bo można je dokładnie poznać, choć niemal każdego roku duże wody trochę je zmieniają. Czasami są to różnice kilkunastu centymetrów, ale bywa i tak, że tam, gdzie niedawno leżał zestaw, teraz ustawiam stołeczek.

Zawsze używam takiej samej zanęty. Jej podstawa to makaron i pęcak. Makaron może być każdy, byle nie za drobny, bo wtedy zwabia małe ryby, i byle nie kolanka, bo one się na rzekę zupełnie nie nadają. Nawet jeżeli są wymieszane z innymi składnikami, to i tak wewnątrz kolanek zostaje trochę powietrza. Później taki makaron woda łatwo wypłukuje z nęconego miejsca. Do makaronu i pęcaku dodaję płatki owsiano-jęczmienne. Dużą ich część sparzam, trochę płatków rozgotowuję, bo wtedy robi się z nich dobry klej. Czasami dodaję trochę słodkiej konserwowej kukurydzy, częściej jednak dorzucam ją luzem. Kiedy zanęta wystygnie, tworzy gęstą galaretowatą masę. Żwiru, piasku ani gliny nie dodaję. Mogę sobie na to pozwolić, bo miejsce, w które ją wrzucam, znam dokładnie i wiem, że zanęta będzie leżeć na dnie, gdzie ruch wody jest niewielki. Nie zostanie więc szybko rozmyta i pozostanie tam jeszcze jakiś czas, nawet gdy już przestanę łowić.

Łowię w zawirowaniach i wstecznych prądach na lekki zestaw gruntowy metodą drgającej szczytówki. Koszyczka ani sprężyny nie używam, bo i bez tego mogę umieścić zestaw wystarczająco blisko zanęty. Na haczyku mam albo samą kukurydze, albo kukurydzę podpartą białym robakiem. Łowię przeważnie leszcze, płocie, krąpie, wiosną japońce. Częstym przyłowem są karpie, niekiedy w łowisko wchodzą bardzo ładne klenie, rzadziej jazie.

Kiedyś na terespolskim odcinku Bugu był jaz igłowy. Nie ma go już chyba ósmy rok. Kiedyś dzielił rzekę od wiosny do jesieni, składano go tylko na zimę. Od czasu, kiedy jazu nie ma, życie ryb w Bugu bardzo się zmieniło. Mogą teraz wędrować bez żadnych ograniczeń, zwłaszcza wiosną, kiedy szukają miejsc do tarła. Jest i migracja jesienna, kiedy płyną na zimowiska. Od kiedy nie ma jazu, na naszym odcinku Bugu pokazały się brzany. Słyszeliśmy o nich, ba – nawet jeździliśmy na nie w okolice Kodnia, bo u nas ich nie było. Teraz też nie ma ich przez cały czas, pokazują się tylko jesienią. Wtedy łowi je wielu wędkarzy. Później znikają aż do następnego sezonu.

Kiedy złowiłem swoją wielką brzanę, woda była wysoka, ale nie rwąca. Nawet mnie zdziwiło, że ta prądolubna ryba podpłynęła na niemal stojącą wodę i połakomiła się na moją przynętę. Zrozumiałbym, gdyby była mała, ale taka duża?

Janusz Jencz, Terespol

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments