wtorek, 10 grudnia, 2024
Strona głównaPoradnik JunioraJAK SIĘ ZABRAĆ ZA ŁOWIENIE PSTRĄGÓW

JAK SIĘ ZABRAĆ ZA ŁOWIENIE PSTRĄGÓW

Stałem sobie z malutką, podlodową wędeczką nad przeręblem. Słoneczko świeci, 20 stopni mrozu, cisza, śnieg się skrzy. Jednym słowem bajecznie. Pstrągi tęczowe nie brały. Pewnie dlatego, że do łowienia niezbyt się przykładałem.
Z zamyślenia wyrwał mnie znajomy, któremu też wszystko, co nas otaczało, wydawało się piękne i wolał to piękno podziwiać niż zajmować się rybami. Zaczęliśmy rozmawiać, a finał był taki, że to nie pstrąg, lecz ja zostałem złowiony. Uległem bowiem jego namowom i postanowiłem napisać artykuł o moich doświadczeniach z rybą, za którą się uganiam już dziesiątki lat.

Żeby łowić pstrągi, trzeba spełnić trzy podstawowe warunki. Po pierwsze, doskonale znać rzekę. Po drugie, zachowywać się bezszelestnie i nie dać się rybie zobaczyć. Po trzecie, mieć właściwy sprzęt i odpowiednie przynęty.

Wybierzcie sobie rzekę. Przyda się do tego “Informator krainy wód łososiowatych” PZW, można też kogoś popytać albo zaglądnąć do internetu. Gdy się już zdecydujecie, to podzielcie wybraną rzekę na kilka odcinków. Jeden będzie np. od wsi A do mostku B, drugi od mostku B do kolejnego mostu C itd. Powinny one mieć 5-7 kilometrów w linii mniej więcej prostej. To będą tak zwane odcinki dzienne. Można je pokonać przez dzień wędkowania nie narzucając sobie zbyt wyśrubowanego tempa.

Bierzcie spining, jaki macie, byle w miarę lekki, i małe przynęty. Wędrując brzegiem rzeki rzucajcie z prądem i pod prąd. Po kilka rzutów w jedno miejsce i dalej, i dalej. Z góry jednak załóżcie, że nie przyjechaliście po rybę, tylko po to, by jak najlepiej poznać wodę. Starajcie się zwracać uwagę na każdy szczegół i jak najwięcej zapamiętać. Do wody podchodźcie jak najciszej. Nie ma rzek, które nie miałyby wydeptanych brzegów. Stawajcie tam, ale próbujcie też wcisnąć się gdzieś obok, pomiędzy nadbrzeżne gałęzie Stamtąd będzie można podać pstrągowi przynętę pod innym kątem.

Przy każdym podejściu zapamiętujcie rzekę. Zwracajcie uwagę na rzeczy niepozorne. Jakąś małą kępkę traw, niewielkie zawalisko na brzegu, utopioną gałąź… I cały czas przy tym pamiętajcie, że nic nie złowicie, jeżeli nie będziecie się zachowywać cicho lub będzie was dobrze widać z wody. Sam przez lata lekceważyłem ten warunek i dlatego dzisiaj każdemu radzę, że jeżeli ma się inaczej zachowywać nad brzegiem pstrągowej wody, to niech się lepiej wybierze na płotki. Może coś złowi.

Względem słońca i rzeki ustawiamy się tak, żeby nasz cień nie padał na wodę. Przemieszczamy się powoli, patrzymy pod nogi, na wodę i nad wodę. Nawet zimorodek, który sfrunął z gałązki wiszącej nad wodą, informuje nas o stanowisku pstrąga. Poluje przecież na małe rybki, tyle że z powietrza. Pstrąg też na nie czyha, ale z wody, musi więc być gdzieś w pobliżu. Zresztą oczy trzeba mieć dookoła głowy.
A jak wam idzie rzucanie? Potraficie wetknąć lekką obrotówkę pod gałęzie wiszące nad wodą na przeciwnym brzegu? Na pewno nie. Ale ta umiejętność przychodzi z czasem. Zanim wyszedłem na pierwszą wyprawę, mój nauczyciel kazał mi pięciogramowy gumowy ciężarek rzucać w domu, gdzie było pełno wazonów, luster, oszklonych obrazów itp. Miałem jednak celować pod krzesło, pod stół, do wiadra z węglem stojącego koło pieca. Już w domu się przekonacie, że kijem długim na 2,7 m trudno gdziekolwiek trafić, a przy tym o wszystko się zahacza. Właśnie dlatego polecam wędzisko o długości 2,1 metra z akcją szczytową, ciężarem wyrzutowym 2-15 gramów i lekko się pod obciążeniem uginającym dolnikiem. W tym przypadku zapomnijcie o kupowaniu przez internet.

Kołowrotek ani mały, ani duży, tylko taki, który wyważa kij. Znaczy to, że jego środek ciężkości winien się znajdować parę centymetrów nad kołowrotkiem.

Żyłka od 0,18 do 0,22 mm (ja używam 0,20), ale nie z hipermarketu po 5 zł za 200 metrów. Od wielu lat jakość trzyma Stroft, ostatnio rewelacyjny jest Owner. Lepiej wydać parę groszy więcej, bo za to później mniej będzie kłopotów nad wodą i mniej przynęt się straci.
O przynętach można w nieskończoność, tyle ich jest i taka różnorodność. Ale na początek nie polecam za dużo. Do łowienia pod prąd rzeki wystarczy obrotówka Aglia, najlepiej nr 2, ale warto też mieć w pudełku kilka blaszek nr 3. Jedne i drugie w kolorze matowego srebra lub matowej miedzi. Może też być srebro w czerwone kropki.

Niestety, obrotówki, nawet te z najlepszych firm, mają pewne wady i trzeba je tuningować, czyli przerabiać po to, żeby skrzydełka kręciły się natychmiast po dotknięciu wody. Trzeba więc całą błystkę rozebrać i wygładzić wszystkie części, które się obracają. Najpierw delikatnie przetrzeć ich powierzchnie bardzo drobnym pilnikiem, później papierem ściernym, a na końcu wypolerować na grubym i twardym filcu. Radzę też wymienić blaszane strzemiączka. Lepsze są z drutu, ze spłaszczonymi końcówkami. W swoich obrotówkach wymieniam również kotwiczki. Oryginalne są zwykle o numer lub dwa za duże. Do Aglii nr 2 używam kotwic nr 6. Aglie nr 3 są przez producenta uzbrojone w kotwice nr 4, a moim zdaniem najlepszy do nich jest nr 5. Niestety ten rozmiar trudno kupić. Rozebraną obrotówkę trzeba później złożyć. Potrzebny więc będzie nierdzewny drut, najlepiej dentystyczny.

Do przynęt przeznaczonych do łowienia pod prąd dołączam najmniejsze woblery Shad Rap Rapali. Kolorystyka: okoń na dni słoneczne, srebrnoniebieski na pochmurne.

Tyle przynęt na początek wystarczy (o łowieniu z prądem pomówimy za chwilę). Żeby jednak były skuteczne, należy się wyzbyć strachu. Jeżeli będziecie prowadzić przynętę odrobinę za szybko w obawie, że się urwie na zaczepie, to cała zabawa straci sens. Zasada jest taka: przynętę należy, w stosunku do szybkości nurtu, prowadzić jak najwolniej, byle się kręciło skrzydełko, byle Shad Rap zapracował ogonkiem. Bo chodzi o to, żeby pstrąg mógł przynętę jak najdłużej obserwować.

Chyba każdy wie, w jakim miejscu mogą się chować małe rybki. Zanim jednak rzucicie tam przynętę, odczekajcie z zegarkiem w ręku przynajmniej minutę. Cel tego jest dwojaki. Po pierwsze każde zajmowanie nowego stanowiska wywołuje nerwowość, a ta minuta pozwoli wam się uspokoić. Po drugie chodzi o to, żeby nieuniknionego przy tym hałasu, choćby najmniejszego, ryba nie kojarzyła z pluskiem wpadającej do wody przynęty.

Często już po pierwszym rzucie pstrąg atakuje, ale czasem tylko się pokaże. Wtedy mamy dwie możliwości. Albo będziemy przez pół godziny rzucać w to samo miejsce, albo stąd odejdziemy, wrócimy po półgodzinie i zaczniemy rzucać od nowa. Od nas też zależy, czy będziemy przeciągali obrotówkę przez najgłębsze miejsca, czy po rzucie położymy ją na dnie w bezruchu i po długiej chwili raptownie poderwiemy. Wtedy znowu może być dwojako: albo złapiemy rybę, albo zaczep.

Przy łowieniu pstrągów mamy wyjątkową możliwość stosowania różnych taktyk. I właśnie dlatego należy dokładnie zapamiętywać każde obławiane i pachnące rybą miejsce. Nie zawsze przecież sukces przyjdzie już za pierwszym razem. Podczas kolejnych wypraw będziemy rzucać w to samo miejsce, ale z innej pozycji, inną przynętą, w innym ją poprowadzimy tempie. Pstrągów nie ma wiele, dlatego jest ważne, żeby podać im przynętę tak, jak przed nami nikt tego nie robił.

Teraz trochę o pogodzie. Zwykle na ryby wybieramy się nie wtedy, gdy jest odpowiednia pogoda, lecz kiedy mamy na to czas. Ale warto wiedzieć, że na pstrągi dobre jest stałe od kilku dni ciśnienie, pełne zachmurzenie, a jeszcze do tego drobny, przelotny deszczyk. Jeszcze lepsze są ostatnie godziny przed przejściem frontu atmosferycznego, zwłaszcza latem. Człowiek staje się wtedy senny. Ale uważajcie, bo chwila drzemki na nadbrzeżnej łące może się skończyć tym, że prześpicie najlepsze brania w życiu. A tak w ogóle to na pstrągi nie ma złej pogody. Nawet gdy nie biorą, to znowu poznamy jakiś kawałek rzeki, innym okiem popatrzymy na znane wcześniej fragmenty nurtu.

Pstrągarzowi zawsze jest dobrze, nawet w styczniu, lutym i marcu, kiedy woda jest bardzo zimna. Pstrągi są wtedy wyjątkowo niemrawe i najlepiej je łowić schodząc z prądem rzeki. Używamy tego samego kija, kołowrotka, żyłki i nawet tych samych obrotówek. Tylko woblery trzeba zmienić. Muszą mieć węższe stery. Niezłe są hornety Salmo, ostatnio świetnie się spisują feroksy Jaxona, dobre są również Original Rapala.

Kiedy woda jest zimna, łowimy tam, gdzie nurt jest wolny i spokojny. Pisząc o łowieniu pod prąd zalecałem, by przemieszczać się powoli. Teraz powinniście się poruszać niewiele szybciej niż rosnące nad wodą drzewa. Kilometr na cały dzień wystarczy. Nawet pięćset metrów. Musimy przy tym korzystać z każdej osłony, żeby nas ryby nie zobaczyły. O tej porze roku odcinki łąkowe są dobre tylko dla tych, którzy lubią się do brzegu czołgać i zaczynają od miejsca, z którego nie widzą wody.

Sama zaś taktyka łowienia jest bardzo prosta. Spuszczamy wobler z prądem, potem podciągamy do siebie i cały czas nim gramy: poszarpujmy szczytówką, zatrzymujemy, po chwili znów puszczamy itd. Możemy też rzucać pod drugi brzeg i sprowadzać przynętę po łuku albo lekko pod prąd. Ściągać zaczynamy dopiero wtedy, gdy z powierzchni wody znikną koła, które powstały po wrzuceniu woblera. Można też położyć go pod nogami i spuścić z nurtem ile się tylko da, a później grać nim podczas podciągania.

Jakie to wszystko proste, prawda?

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments