Amerykańskie źródła podają, że pierwszą miękką przynętę spiningową opatentowano w roku 1860 i że była wykonana z kauczuku. Jednak masowa ich produkcja rozpoczęła się dopiero w 1950 roku i polegała na odlewaniu przynęt w specjalnych formach.
Pierwsze miękkie przynęty, z lat pięćdziesiątych, były wbrew swej nazwie twarde, w wodzie mało ruchliwe i nie zyskały popularności. Dopiero na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych powstał na nie duży popyt, bo nowe tworzywa i tanie technologie ich przetwarzania sprawiły, że imitacje rybek, raków, pijawek oraz wielu innych wodnych zwierząt były nie tylko podobne do swych żywych oryginałów, ale odpowiednio poprowadzone do złudzenia przypominały je także swoim zachowaniem.

W Polsce gumy zadomowiły się dopiero w latach dziewięćdziesiątych, chociaż w „Wiadomościach Wędkarskich” pierwszą o nich wzmiankę znajdujemy już w październiku roku 1980. Dowiadujemy się z niej, że „wśród niedawno wprowadzonych nowych przynęt spiningowych znaczną popularność zdobyły małe, plastikowe rybki o niesymetrycznej płetwie ogonowej”. I dalej: „Przedstawione na zdjęciu (zdjęcia nie zamieszczono – uwaga red. „WP”) modele o nazwie „Vibrotaits”, co można przetłumaczyć jako „kręciogony”, mają długości około 3 cm i wykonane są z miękkiego, elastycznego sztucznego tworzywa. W trakcie prowadzenia w wodzie płetwa ogonowa zostaje wprawiona w silny ruch drgający, co prowokuje do ataku ryby drapieżne”.

Na kolejne publikacje, w jedynym wówczas w Polsce periodyku wędkarskim, przyszło czekać kilka lat, ale i one niezbyt pogłębiały naszą wiedzę. „Wędkarz Polski”, który wystartował w 1990 roku, w każdym wydaniu poświęcał miękkim przynętom artykuł, ale od tamtego czasu również „Wiadomości Wędkarskie” przeznaczają więcej miejsca na informacje o nowościach.
o
Dzisiaj, kiedy przeglądam stare numery „Wędkarza Polskiego”, zauważam, jaki popełniliśmy błąd. Wiem też, dlaczego został popełniony. Otóż pisząc dosyć dużo o miękkich przynętach zbyt mało uwagi poświęcaliśmy sprzętowi, jakiego one wymagają. Wprawdzie już od drugiego numeru zaczęliśmy pisać o kijach węglowych, później o tym, co to jest transmisja drgań przenoszona przez blank i dlaczego jest ona wędkarzowi potrzebna, ale właśnie tym narażaliśmy się czytelnikom. Mówiono, że się wymądrzamy, że szpanujemy, że robimy pismo dla zasobnej w pieniądze elity. Dla wydawcy to sprawa nie najlepsza. Postępu zatrzymać się nie da, ale opinię czytelników należy uszanować. Kto te czasy słabo pamięta, temu przypomnę, że wówczas kij z kompozycji szklano-węglowej był nad wodą taką rzadkością jak dzisiaj bambus.

To odpuszczenie istotnego elementu całości, jakim jest kij w stosunku do miękkich przynęt, trochę się na nas później odbiło. Zapanowała bowiem moda na bardzo długie kije spiningowe, które nijak nie pasują do żadnej metody łowienia miękkimi przynętami. Jeszcze w 1995 roku uczestnicy spiningowych mistrzostw Polski mieli wędki tak długie, jakby się wybierali na zawody spławikowe. Większość spiningistów wyszła jednak z tego ślepego zaułka.
Pora i właściwa ku temu okazja, żeby się przyznać do jeszcze jednego błędu, który niepostrzeżenie, ale znacząco odbił się na terminologii przynęt wędkarskich nie tylko w Polsce. W jednej z pierwszych publikacji opisaliśmy przynętę w kształcie rybki z poprzeczną płetwą ogonową. W Ameryce mówią na nią shad (mała rybka z czarną plamą za pokrywą skrzelową), ale ta nazwa nie została w tekście wymieniona. Natomiast na ilustracji pokazaliśmy jedną z odmian shada o nazwie ripper. Podpis był mało precyzyjny i czytelnik miał prawo zrozumieć, że riper to nazwa ogólna, odnosząca się nie do jakiegoś szczególnego modelu przynęt, ale do całej ich klasy. Tymczasem było właśnie na odwrót. Odtąd to, co powinno być shadem, u nas nazywa się ripperem. W dodatku błąd przeniósł się do krajów sąsiednich, które w gumy zaopatrują się w Bielawie. Tam też nazwa ripper jest używana w takim znaczeniu jak u nas.

Przy okazji postanowiliśmy, że w „Wędkarzu Polskim” będziemy słowo ripper pisać przez jedno „p”, bo nikt u nas nie wymawia tej głoski podwójnie. Wcześniej już szliśmy tym tropem, pisząc spining przez jedno „n” i troling przez jedno „l”. Zmieniliśmy też pisownię słowa jig na polską i dzisaj jest dżig.
Pisząc o miękkich przynętach nie sposób nie wspomnieć o firmach, które je dostarczają na nasz rynek. Jest ich wiele, ale w zasadzie można mówić tylko o dwóch. To Euromet z Warszawy, który zaopatruje wędkarzy w wyroby amerykańskiego Mannsa, i Relax z Bielawy, który z początku miał w swej ofercie również plastiki amerykańskie, ale zawsze przeważały w niej gumy wykonywane w Stanach Zjednoczonych, ale zaprojektowane w Polsce. Obie firmy zaczynały prawie jednocześnie, ale potencjał bielawskiego Relaksu jest tak duży, że wszyscy zajmujący się obrotem gum w Polsce razem wzięci nie są w stanie mu dorównać. Relax dysponuje taką ofertą kolorystyczną, jakiej nie ma żaden producent amerykański. To zasługa nie tylko operatywnego właściciela firmy, ale również polskich spiningistów, którzy ten sposób wędkowania wyciągnęli na bardzo wysoki poziom.

Trzy lata temu pojawiły się gumy produkowane w Polsce. Zajmuje się tym firma Gamaplast. Pierwsze jej wyroby były niezbyt udane, bo plastik, z jakiego je robiono, miał intensywną, a niezbyt przyjemną woń. Z czasem ta wada została wyeliminowana. Równocześnie wypuszczono wiele oryginalnych wzorów, które są o połowę tańsze od innych, podobnych. Z nieznanych powodów gumy te nie cieszą się uznaniem.
Kiedy się mówi o gumach, trzeba też koniecznie powiedzieć o przynęcie, która zrewolucjonizowała tę dziedzinę wędkarstwa i to nie tylko w Polsce. Jest nią kopyto. Pozwala ono wyciągać szczupaki z miejsc po prostu niewyobrażalnych. W dodatku udaje się to wędkarzom, którzy pierwszy raz w życiu trzymają w ręku spining. Wymyślił je Witold Kowalczyk, właściciel Relaksu. Kopyto doczekało się wielu podróbek. Decydowali się na to nawet uznani w świecie wytwórcy miękkich przynęt. Ciekawe, że w USA kopyto się nie przyjęło, za to dużym uznaniem cieszy się tam jankes, riper wymyślony również przez Kowalczyka.
Miękkie przynęty trudno podzielić na jakieś grupy, bo granica między przynętą fantazyjną i wiernie imitującą naturalny pokarm ryb jest bardzo chwiejna. Producenci bowiem, którzy bardzo często są doskonałymi wędkarzami, starają się zrobić taką przynętę, która nie ważne, czy jest podobna do jakiegoś organizmu, ważne by się podobnie zachowywała. Wtedy nie musi nawet być wierną kopią oryginału, bo jak się okazuje, ruch skuteczniej wabi drapieżnika niż kształt. Nie dzielmy więc miękkich przynęt na poszczególne typy i pozostańmy przy nazewnictwie opisowym, mówiąc np. dżdżownica z ogonem bobra, twister typu krówka albo riper malowanka.
W przypadku łowienia przynętami miękkimi szczególnie ważną rolę odgrywa ich wielkość i pływalność, ciężar dżiga, kolor żyłki, sztywność kija i sposób, w jaki transmituje on drgania. Chcąc więc się skutecznie gumami posługiwać, powinniśmy pamiętać o tym, że wszystkie elementy zestawu muszą ze sobą współgrać, bo inaczej złowienie ryby będzie jedynie szczęśliwym przypadkiem.
Waldemar Rychter