Jeszcze dwadzieścia lat temu świnka była codziennością każdego rzecznego wędkarza na południu Polski. Dziś rzadko kto chce je łowić. Co prawda jest ich w naszych rzekach o wiele mniej niż przed laty, ale wciąż jeszcze są łowiska, gdzie można ze świnką przeżyć piękną przygodę.
Największy i najbardziej zasobny w świnki jest Dunajec, zwłaszcza na dolnym odcinku, poniżej Czchowa. Nie tylko przetrwały tam resztki naturalnego stada, ale widać już ryby z zarybień. Sporo jest także dużych okazów przerzucanych regularnie z Zalewu Czchowskiego.
W małych rzekach świnek trzeba szukać w lokalnie najgłębszych miejscach, w dużych najlepiej zacząć od wypatrzenia żerującego stada. Swoje charakterystyczne srebrzyste „lusterka” puszczają one podczas żerowania przy dnie, kiedy objadając glony z kamieni wykładają się na boki. Czasami przewalają się po powierzchni zupełnie jak delfiny. Najpierw widać charakterystyczną płetwę grzbietową, potem ogon. Najczęściej można taki spektakl obserwować pod wieczór, na płytkich końcówkach płani, gdzie świnki zbierają rojące się owady. W takich momentach nigdy nie udało mi się złowić ich na przepływankę. Zwykle było za płytko, a poza tym świnki w ogóle nie reagowały na podawaną im przynętę.
Spławianie się świnek to jednak cenna wskazówka pozwalająca zlokalizować stado. Zazwyczaj trzymają się w pobliżu miejsc żerowania. Wiosną przeważnie na końcu płani. Latem, w czasie upałów, szukają natlenionej wody w pobliżu nurtu. Wszystko to dzieje się jednak w obrębie jednego krótkiego odcinka rzeki. Jeżeli jest tam miejsce odpowiednie do łowienia na przepływankę, to bez kłopotu można je tam przywabić zanętą.
Najwięcej świnek złowiłem w kamienistych rynnach o głębokości co najmniej 1 – 1,5 m, z umiarkowanym uciągiem wody. Przeważnie takie rynny są na głębokich płaniach, poniżej tzw. wlewek, czyli miejsc, gdzie główny nurt rzeki przelewa się przez kamienie bystrzyny. W moim ulubionym miejscu rynna zaczyna się od kamiennego progu, za którym jest głęboki dołek. Odkładają się w nim cząstki pokarmu znoszone przez rzekę i tam przywykły żerować ryby. Zanęta położona w dołku za przeszkodą jest zasłonięta przed nurtem i wystarcza na długo.
Do nęcenia wystarczy jakakolwiek gotowa mieszanka zanętowa przeznaczona na rzeki. Unikam tylko takich, w których jest dużo kukurydzy, bo ten dodatek zwykle wabi klenie zamiast świnek. Na jedno łowienie rozrabiam około dwóch kilogramów zanęty i dodaję do tego garść przynęty. Za najlepszą przynętę na świnki uważam białe robaki. Na szczęście tam, gdzie zwykle łowię, wolno je stosować. Do zanęty dodaję więc kolorowej pinki. W rzekach, gdzie dozwolone są tylko przynęty roślinne, stosuję pęczak, choć niektórzy chwalą sobie także jęczmienne płatki. Zanętę dociążam kilogramem gęstego przeschniętego mułu z brzegu rzeki lub, w ostateczności, ziemią z pobliskiego kretowiska.
Zanętę kładę punktowo na początku rynny, a najlepiej w dołku za przeszkodą. Na początek wrzucam kilka kul wielkości pomarańczy, a w łowiskach wypróbowanych jedną kulę wielkości małej główki kapusty zawiązaną w siatce po owocach i dociążoną kamieniem. W środku kuli zalepiam, jak w knedlu, garstkę pinki, która uwalnia się do wody dopiero po pewnym czasie. Po każdej wyholowanej rybie dorzucam jedną lub dwie małe kule.
Łowię na przepływankę stojąc w woderach lub gumowych spodniach blisko krawędzi zanęconej rynny. Zestaw prowadzę na krótkim odcinku pod szczytówką długiego wędziska. Pozwala mi to w nierównym łowisku podawać przynętę przy samym dnie i błyskawicznie zacinać. Przy łowieniu świnek wszystkie te warunki muszą być spełnione. Ten sposób na świnki wziął się z moich doświadczeń wędkarza muchowego (metoda krótkiej nimfy).
Ponieważ często łowię duże świnki, a czasem w zanętę wchodzą też brzany, używam wędki bolońskiej o długości 6,5 lub 7 m uzbrojonej w niewielki kołowrotek o stałej szpuli. Jeżeli na duże ryby liczyć nie można albo komuś nie zależy na wyholowaniu zaciętej brzany, można używać odpowiednio długiego wędziska bez przelotek, najlepiej z gumowym amortyzatorem. Ponieważ branie świnki trzeba zaciąć w ułamku sekundy, wędzisko musi być sztywne. Zestawy buduję na żyłce 0,12 – 0,14 mm. Używam spławików o skupionych korpusach w kształcie kropli, z długimi metalowymi kilami. Wyporność od 1,5 do 3 g, zależnie od głębokości i uciągu wody oraz ukształtowania dna. Jeżeli większość brań mam w dołku, w którym kładę zanętę, montuję zestaw nawet o gram cięższy niż wymaga tego uciąg i przeciętna głębokość wody. Dzięki temu mogę sprowadzić przynętę do dna już na samym wejściu w dołek.
Obciążenie w postaci przelotowej łezki umieszczam, z małym gumowym stoperkiem, tuż nad przyponem. Żeby przypon się nie skręcał, z żyłką główną łączę go przez mały krętlik. Czasami, przy małych uciągach wody, rozmieniam łezkę na kilka śrucin i rozkładam je na długości około 30 cm. Największe przy przyponie, najlżejsze u góry. Ponieważ obciążenie jest skupione blisko przyponu, a moje zestawy są dość ciężkie, żyłka główna jest w wodzie mało wybrzuszona, a to zmniejsza opóźnienia przy sygnalizacji brań i przy zacinaniu.
20-centymetrowe przypony wiążę z żyłki o średnicy 0,10 mm. Im cieńszy przypon, tym więcej brań. Tylko gdy woda jest lekko zmącona, a świnki biorą dobrze, można zakładać dwunastkę. Przy zastosowaniu czternastki wyniki są bardzo kiepskie, a przypon z szesnastki prawie całkiem przekreśla szanse na złowienie świnki. Prawdopodobnie chodzi tu nie tyle o widoczność przyponu, co o jego elastyczność. Tylko cienka i miękka żyłka zapewnia naturalne ułożenie przynęty w wodzie.
Czasami układ nurtu przy dnie jest tak szczególny, że nawet 20-centymetrowy przypon jest wynoszony do góry i brań nie ma. Eksperymentuję wtedy zaciskając na przyponie śrucinę i przesuwając ją coraz bliżej haczyka. Kiedy wreszcie uznam, że przynęta idzie tuż nad dnem, skracam przypon do wypróbowanej długości, a śrucinę usuwam. Pozostawienie jej na przyponie osłabia cienką żyłkę i grozi utratą ryby. Ponieważ łowienie przy dnie w kamienistej rynnie oznacza wiele zaczepów, zawsze przygotowuję sobie duży zapas przyponów. Co prawda świnki są mało płochliwe, ale dłużej pozostają w łowisku, kiedy nie wyszarpuję zaczepionego zestawu, lecz zrywam przypon jednym płynnym pociągnięciem.
Stosuję haczyki nr 12 – 16 z krótkim trzonkiem i okrągłym łukiem kolankowym. Jako przynętę zakładam dwa duże białe robaki. Ich kolor nie jest dla świnek obojętny. Najlepsze wyniki zapewnia mi „flagowiec”, czyli zestawienie robaka białego i czerwonego. Czasami bardzo skuteczne są robaki żółto-seledynowe, które w wodzie do złudzenia przypominają larwy bezdomkowych chruścików. Jeżeli brania są bardzo słabe, eksperymentuję zarówno z kolorami robaków, jak i z ich ułożeniem na haczyku.
Do łowienia ustawiam się na wprost zanęconego miejsca. Zestaw długości wędki, wygruntowany do najgłębszego punktu łowiska, zarzucam lekko pod prąd, trochę powyżej dołka. Zanim ciężarek opadnie i zaczepi o dno, zestaw lekko podciągam i podnoszę, a potem opuszczam go prosto w zanęcony głęboczek. Jeżeli świnki weszły w zanętę, to zazwyczaj w tym miejscu od razu jest branie. Jeśli nie, to znowu podciągam zestaw nieco w dół wędziskiem i znowu opuszczam go do dna. Powtarzam ten manewr tak długo, jak spławik zostaje w zasięgu szczytówki. Jeżeli po drodze znajduje się kamień, podnoszę zestaw na tyle wysoko, żeby go ominąć górą, i tuż za nim pionowo wkładam przynętę do dna.
Kiedy kończy się już zasięg wędziska lub zaczyna wypłycenie, podnoszę zestaw o parę centymetrów i przytrzymuję na tyle długo, żeby ciężarek wyszedł kilkanaście centymetrów nad dno. Potem opuszczam zestaw do dna i natychmiast zacinam. Jest to sposób bardzo skuteczny. Dokładnie tak samo prowadzę muchy łowiąc metodą krótkiej nimfy.
Czasami, gdy nie mam brań przy kulach zanętowych, otwieram kabłąk kołowrotka i wypuszczam zestaw o metr lub dwa dalej niż zwykle. Zdarza się, że właśnie tam, na wypłyceniu, poza zasięgiem wędki, ryby zbierają cząstki zbyt słabo zlepionych kul zanętowych. Przesuwam się wtedy o dwa kroki w dół łowiska lub próbuję „podciągnąć” ryby do góry nową porcją mocniej sklejonej zanęty.
Brania świnek są bardzo delikatne i czasem trudno je zauważyć. Zacinam każde, nawet najlżejsze przytopienie spławika, każde jego przytrzymanie, każdy nienaturalny, zbyt wolny spływ. Tylko na wypłyceniu i przy bardzo agresywnych braniach zdarza się, że spławik nurkuje. Śladem po przegapionym braniu bywają zgniecione lub ściągnięte z haczyka robaki. Zacięcie musi być na tyle mocne, żeby wbić śwince haczyk w jej twarde wargi, i na tyle delikatne, żeby od razu nie wypłoszyć wszystkich ryb z łowiska.
Zacięte ryby, jeżeli tylko się da, od razu wyciągam z rynny na bok i dopiero tam, w płytkiej wodzie, staram się je zmęczyć. Zerwana lub szamocząca się w dołku ryba potrafi rozgonić całe stado. Jeszcze gorsze skutki powoduje wypuszczenie złowionej świnki, bo wtedy ogólny popłoch w łowisku jest gwarantowany. Dlatego nawet gdy nie zabieram złowionych świnek, trzymam je w siatce i wypuszczam dopiero na odchodnym.
Większość świnek w Dunajcu złowiłem po południu. Brania zaczynają się zwykle około czternastej i kończą z nastaniem szarówki. Wieczór nie jest zbyt dobrą porą do łowienia, bo zwykle roją się wtedy owady i świnki przestają się interesować denną zanętą. Nie biorą też wtedy, gdy poziom wody się podnosi lub opada.
Roman Toporowski
Tarnów