Niektórzy zapobiegliwi wędkarze proszą czasem zaprzyjaźnionego nurka, by sprawdził, jak w wodnej toni prezentują się ich przynęty. Niestety, wnioski wyciągane z takich obserwacji mogą być
mylne.
Aż 37 gatunków ryb żyjących w węgierskim jeziorze Balaton przebadał w latach 20. ubiegłego wieku niemiecki fizjolog Wilhelm Wunder. Okazało się, że sześć z tych gatunków ma wewnątrz oczu tzw. warstwę odblaskową. Działa ona w taki sposób, że skupia docierające do oka słabe światło i kieruje je na tę część, na której znajdują się światłoczułe komórki. Spośród owych sześciu gatunków najlepiej wykształconą warstwę odblaskową ma sandacz. Później oczom sandaczy (a także jego amerykańskich krewniaków: walleya i saugera) przyglądało się jeszcze wielu innych naukowców. Stwierdzili oni, że ryby te, oprócz warstwy odblaskowej, mają także inne udoskonalenia. Wszystkie one służą jednemu celowi: zwiększają czułość oka na słabe światło.
W oczach ryb, a także innych zwierząt oraz ludzi, znajdują się dwa rodzaje światłoczułych komórek. Jedne z nich to pręciki, drugie – czopki. Pręciki reagują na światło nawet bardzo słabe. Czopki wymagają większej jego ilości, ale za to rozróżniają kolory. Służą temu trzy rodzaje czopków. Jedne odbierają najlepiej czerwień, drugie zieleń, a trzecie barwę niebieską. U ludzi jest bardzo podobnie. Sądzono więc, że do widzenia kolorów potrzebne są wszystkie trzy rodzaje komórek. Tymczasem u sandaczy występują tylko dwa, brakuje im komórek wrażliwych na kolor niebieski (podobnie jest u okoni). Wcale to jednak nie znaczy, że sandacze są daltonistami. Bardzo dobrze odbierają kolory zielony i żółty, czerwień znacznie słabiej, ale i tak lepiej niż ludzie! Brak komórek wrażliwych na kolor niebieski jest typowy dla ryb, które są aktywne o zmierzchu lub nocą, przebywają w wodach mętnych albo na dużych głębokościach. Sandacze można zaliczyć właściwie do wszystkich tych kategorii.
Wykrywanie i rozpoznawanie przedmiotów pod wodą zależy nie tylko od właściwości rybich oczu. Musi tam być także dostateczna ilość światła, która odbita od przedmiotu po prostej linii dotrze do ryby. Woda jednak bardzo silnie światło rozprasza. Większość wód w Polsce jest mało przejrzysta, do głębokości 10 metrów dochodzi co najwyżej 1% promieni słonecznych padających na powierzchnię wody.
Natężenie światła, a więc jego ilość, mierzy się w jednostkach zwanych luksami (dziś ta jednostka w nauce nie jest już stosowana, wciąż jednak ma spore znaczenie przy praktycznych zastosowaniach). Za dnia, przy lekkim zachmurzeniu, nad wodą jest 1000, a na głębokości 10 metrów około 10 luksów. Sandacze (inne ryby także) najlepiej rozpoznają kolory wtedy, gdy natężenie światła wynosi od 50 do 200 luksów, ale żeby je tylko rozróżniać, wystarczą im dziesiąte części luksa. Trzeba jednak pamiętać, że wraz z głębokością światła jest nie tylko coraz mniej, ale zmienia się też jego skład, kolejno zanikają poszczególne barwy.
W wodach z dużą ilością glonów najgłębiej sięga światło zielone i żółte, w wodach zmąconych cząstkami gleby – światło czerwone i pomarańczowe. W doświadczeniu przeprowadzonym na kilku amerykańskich jeziorach łowiono walleye i jednocześnie mierzono natężenie światła nad powierzchnią wody. Okazało się, że 60% ryb złowiono wtedy, gdy wynosiło ono od 10 do 400 luksów (można z grubsza przyjąć, że tyle światła jest nad wodą w pogodny wieczór). Prawie cała reszta padła w przedziale od 400 do 1000 luksów, natomiast poniżej 10 luksów połowy były bardzo niewielkie. Walleye są nieco lepiej przystosowane do widzenia przy słabym świetle niż sandacze, ale dla obu tych gatunków duże znaczenie ma tzw. widzenie pręcikowe, czyli bez rozróżniania kolorów, ale za to przy nikłej ilości światła. Wzrok sandaczy jest przy tym bardzo czuły. Mogą one odbierać światło o natężeniu zaledwie 1/10.000 luksa. Nawet więc w księżycową noc, gdy jest pełnia (około dwóch luksów), w płytkich wodach ilość światła może być wystarczająca, żeby przy polowaniu sandacz korzystał ze wzroku, choć oczywiście o widzeniu barw nie ma już mowy.
Różnice między widzeniem ludzi i ryb są spore. Rolę koloru przynęt łatwo więc albo przecenić, albo niedocenić. Gdy łowimy pstrągi w przejrzystej wodzie i mocnym nurcie, możemy być pewni, że to wielkość przynęty i jej barwa skłoniła rybę do ataku. W wodach mętnych, stojących i na większych głębokościach takiej pewności już nie mamy. Ale nawet wtedy, gdy ryby już nie widzą koloru przynęty, nie jest on dla drapieżników bez znaczenia. Od koloru bowiem zależy, ile światła się od przynęty odbije.
Ryby uznawane są za zwierzęta dosyć prymitywne, ale widzenia to najczęściej nie dotyczy. Oczy mają sprawne, więc w wielu sytuacjach widzą lepiej niż ludzie. Do tego ich wzrok jest świetnie dostosowany do wodnego środowiska. Ciekawy przykład dostarcza ryba o nazwie bluegill (jest to gatunek bassa). Do wykrycia przedmiotu prezentowanego na określonym tle wystarcza jej 1/55 czasu potrzebnego człowiekowi! Znacznie lepiej od nas widzi ona też przedmioty na tle, które mało z nimi kontrastują.
Niektórzy zapobiegliwi wędkarze proszą czasem zaprzyjaźnionego nurka, by sprawdził, jak w wodnej toni prezentują się ich przynęty. Niestety, wnioski wyciągane z takich obserwacji mogą być mylne. Jak bowiem wykazują opisane tu badania i eksperymenty, ryby widzą jakiś przedmiot (np. przynętę), a przynajmniej mogą go widzieć, zupełnie inaczej niż ludzie.
Waldemar Borys