środa, 24 kwietnia, 2024

PRZYNĘTA DOSKONAŁA

Znam bardzo wielu wędkarzy, którzy z wyjątkowym pietyzmem traktują te swoje sztuczne przynęty, na które kiedyś złowili okazałe ryby. Uważają, że mają one w sobie coś, co sprawia, że są lepsze od innych, choćby te „inne” pochodziły z tej samej serii, były tak samo pomalowane i w wodzie zachowywały łudząco podobnie.

Czytałem kiedyś w amerykańskim miesięczniku „In-Fisherman” artykuł napisany przez zawodowego wędkarza, który dla znanej firmy konstruował nowe modele woblerów, nad wodą zaś specjalizował się w łowieniu sandaczy. Miał w tej dziedzinie niemałe osiągnięcia, kilkakrotnie zwyciężał w zawodach stanowych, a nawet ogólnokrajowych. O swoich woblerach mówił, że nad każdym modelem pracuje po kilka sezonów. Najpierw robi kilkanaście prototypów. Mimo że są, jego zdaniem, dokładnie takie same, to tylko na kilka z nich ryby dobrze biorą. Po kolejnych selekcjach zostają mu dwa.

Jeden z nich jest łowniejszy, drugiego dopracowuje tak, by był jak najbardziej do tamtego podobny. Potem ów doskonały oryginał przejmują producenci, którzy starają się go dokładnie powielić w masowych ilościach. W artykule znalazła się też anegdotka. Otóż kiedyś ów konstruktor przynęt opowiadał o swoich doświadczeniach na dosyć licznym międzynarodowym zlocie wędkarzy. Nagle zgasło światło i… artykuł kończy się prośbą, by ten ktoś, komu być może przez pomyłkę jego wobler trafił w ręce, oddał mu go, bo jest dla niego bardzo cenny. Wnioski z tego wydarzenia płyną aż dwa. Pierwszy, że złodziejstwo jest naganne w każdych okolicznościach, drugi, że nie tylko zawodowi wędkarze znają się na dobrych przynętach.

Każdy wędkarz mógłby snuć długie opowieści o zasobach swojego pudełka z przynętami i o kolegach, którzy na nic nie bacząc wchodzili w lutym do rzeki po to, by odczepić ponoć znakomity trociowy wobler lub równie dobrą, ręcznie wyklepaną wahadłówkę. Czy jednak naprawdę warto tak się poświęcać? Jest przecież rzeczą bezsporną, że przynęta, która gdzieś kiedyś komuś przynosiła same sukcesy, gdzie indziej lub kiedy indziej może się, gdy idzie o skuteczność, nie wyróżniać niczym szczególnym. Rzecz bowiem nie w tym, żeby szukać przynęt doskonałych i uniwersalnych, lecz żeby sprawdzać ich przydatność w konkretnych warunkach.

Dobra przynęta powinna łączyć w sobie kilka zalet: mieć taką akcję, która podczas normalnego ściągania nie będzie idealnie regularna, dać się prowadzić szybko, a w dodatku na wiele sposobów, żeby nie trzeba jej było co chwilę zmieniać. Te zasady dotyczą każdej przynęty, nawet błystki obrotowej, która ma taką budowę, że mało doświadczony spiningista z największym trudem wydobędzie z niej jakieś przejawy życia. Najważniejsze teraz, żeby wiedzieć, jak, gdzie i kiedy przynętę zastosować. Lepiej to zrozumiemy, gdy się uważnie przyglądniemy np. kalendarzowi przyrody.

Luty to spiningowe wyprawy na trocie i pstrągi. O tej porze roku ryby te są wymęczone późnojesiennym tarłem i zimowym niedostatkiem pokarmu. Zajmują stanowiska w głębokich partiach rzek, gdzie woda płynie powoli. Na ten więc czas najlepsze będą takie przynęty, które mają wolną, spokojną akcję i dają się łatwo poprowadzić przy dnie. W rzekach wpadających do morza późnowiosenne sztormy podnoszą wodę i wtedy wpływają do nich srebrniaki*. Są w dobrej kondycji i nie przepuszczą żadnej okazji, by coś pochwycić. Dla nich dobre są przynęty średnich rozmiarów, błyskające chromem i prowadzone szybko w pół wody lub przy powierzchni. Podobnie jest o tej porze z pstrągami, które nauczyły się objadać niesionymi przez prąd żabami. Można je jeszcze spotkać w wodzie ledwo płynącej, ale większość zajęła już miejsca w nurcie. Jednak nadal wybierają wolno się poruszający pokarm niesiony nurtem wody. „Chcą” leniwych wahadłówek i woblerów o spokojnej akcji.

Początek maja to, wbrew ogólnej opinii, nie jest dobry czas na szczupaki. Padają wprawdzie spore sztuki, ale łowi się ich mało i tylko na duże przynęty poruszające się bardzo leniwie. Prawdziwe szczupakowe łowy zaczną się dopiero za miesiąc. Wtedy na przynęty średniej wielkości (5 – 7 cm), białe i srebrne, poruszające się dosyć szybko, będziemy łatwo wyciągać sztuki o wadze dwóch – trzech kilogramów. W tym czasie przy brzegach i wśród roślinności porastającej podwodne górki, gdzie są główne rewiry polowań szczupaków o tej wielkości, jest bardzo dużo małych rybek z tego i ubiegłorocznego wylęgu.

Wcześniej warto łowić okonie. Wiosną (jesienią zresztą też) lubią one małe gumki, ale w jaskrawych kolorach, które przy szybszym prowadzeniu dają dużą wibrację. Wolne podciąganie na przemian z raptownym przyspieszeniem sprawia, że przynęta kojarzy im się z rybą odbywającą tarło. Niedawno pasły się na ikrze płoci, za chwilę same się będą tarły, dlatego takie łowienie skutkuje.

Wiosną z każdym dniem temperatura wody się podnosi i ryby zachowują się inaczej. Zmieniają swoje stanowiska i rodzaj pokarmu, a tym samym sposób jego pobierania. Muszą się więc zmieniać także nasze przynęty i sposoby łowienia. Nie ma przynęty, która pasowałaby rybom i wiosną, i w połowie lata, a tym bardziej jesienią. Doskonała o jednej porze roku, w innym czasie zapewne okaże się niewypałem. Z grubsza możemy jednak określić, jakie przynęty będą w interesującym nas okresie najwłaściwsze. W ocenie powinniśmy się kierować przede wszystkim temperaturą. Kiedy woda jest zimna, to przynęty powinny mieć akcję wolną, spokojną.

Niech nas jednak nie zwiedzie późna jesień. To, że zimno jest na dworze, wcale nie znaczy, że zimna jest także woda. Gromadzi ona latem dużą ilość ciepła i kiedy nam już z zimna grabieją ręce, ryby jeszcze w najlepsze żerują. Mylące może być także lato. Wydawałoby się, że o tej porze przynęty powinny być małe i szybkie, bo tak się zachowują rybki, które wiosną przyszły na świat. Tymczasem woda, z powodu wysokiej temperatury, zawiera mniejszą ilość tlenu i dużym drapieżnikom podobają się tylko przynęty bardzo powolne.

Na dobór przynęty ma wpływ jeszcze wiele innych czynników, których nie sposób tu wymienić w komplecie. Niech więc wystarczy na razie rada, by dodatkowo brać pod uwagę porę dnia, nasłonecznienie, głębokość żerowania i odległość od brzegu. Po pewnym czasie nabierzemy doświadczenia, na tym zaś fundamencie ugruntuje się solidna wiedza o dobieraniu skutecznych przynęt. Potrafimy też wtedy inaczej spojrzeć na przynęty w ogóle.

Waldemar Rychter

  • Srebrniaki – tak w wędkarskiej gwarze określa się łososie, trocie i pstrągi tęczowe, które niedawno wpłynęły do rzek z morza. Ich cechą charakterystyczną jest to, że nie mają ciemnego grzbietu, tak jak ryby żyjące w rzece. Wynika to stąd, że w morskiej toni polowały na szproty i śledzie, a dla ryb pływających w plosie srebro jest najlepszą barwą ochronną. Już po krótkim okresie przebywania w rzece tym samym rybom grzbiety znów ściemnieją i z góry nie będzie można odróżnić ich od dna.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments