sobota, 23 września, 2023

REFLEKSJE ZNAD WODY

„Ryby nie biorą,
pewnie ciśnienie spada”

Kiedyś od samego rana próbowałem zubożyć Wartę o parę ryb lub rybek, co mi się jednak nie udawało. Słońce wychyliło się zza horyzontu i rozpoczęło swój codzienny marsz po niebie, zniknęła rosa i rześkie powietrze poranka ustąpiło cieplejszym powiewom, a moja siatka ciągle jeszcze była pusta. Kiedy więc na żółcące się za moimi plecami pole pszenicy wjechał niemiłosiernie hałasujący kombajn, nawet bez irytacji zwinąłem wędkę i ruszyłem do wsi, gdzie miałem swoje wakacyjne lokum. Idąc nadrzeczną ścieżką, minąłem jedenastu – policzyłem – wędkarzy i każdego z nich zagadnąłem o wyniki polowania. Okazało się, że nikt niczego nie złowił, poza uklejkami i mizernymi płotkami. Komuś, usłyszałem, „coś poszło z haczykiem”, ktoś inny narzekał, że mu się „wypiął leszcz”. – Ryby nie biorą, pewnie ciśnienie spada – to była powszechna tego lipcowego ranka opinia.

Gdy dotarłem na kwaterę, przyjrzałem się wiszącemu na ścianie barometrowi: wskazówka ani drgnęła od dwóch dni, kiedy to zatrzymała się w przedziale wyżu. Aby poprawić sobie humor, poszedłem do pobliskiego sklepu napić się piwa i posłuchać narzekań miejscowych rolników na pogodę. Im bowiem, podobnie jak wędkarzom, zawsze coś przeszkadza – za duży upał, zbyt ulewny deszcz, chłody, susza… Zawsze jest źle, a pogoda nigdy nie sprzyja udanym zbiorom ani łowom.

Właśnie rozważałem pomysł kupienia drugiej butelki piwa, gdy pojawił się znajomy wędkarz, w duchu zwany przeze mnie – z racji filigranowej wręcz postury – Krasnoludkiem. Wracał znad rzeki, a w siatce niósł trzy, mniej więcej kilogramowe ryby: klenia, leszcza i lina. Z natury nie jestem zawistny, ale tym razem poczułem nieprzyjemne ukłucie zazdrości. Dlaczego to jemu się przydarzyło, a nie mnie? Odpowiedź była prosta. Tego ranka Krasnoludek wędkował o niebo lepiej niż ja. Bo gatunkowy skład połowu wykluczał przecież szczęśliwy traf i obalał popularne tłumaczenie, że „ryby dziś nie biorą”.

Gdyby wierzyć wędkarzom, trzeba by przyjąć, że ryby są przedziwnymi zwierzętami: rzadko poszukują pokarmu i prawie nic nie jedzą. O dziwo, rosną jednak w najlepsze i w dodatku się rozmnażają. Przed laty, na odwiedzanym przeze mnie odcinku Gwdy, zdarzył się nieudany sezon wędkarski. Od początku maja trudno tam było złowić cokolwiek ciekawszego, a z nastaniem lipca nawet maleńkie płotki stały się rzadkością. Ryby spławiały się na powierzchni rzeki, w wodzie można było wypatrzyć niekiedy ławice płoci – ale nic nie brało. Załamani tym wędkarze podzielili się na dwie grupy. Jedni sądzili, że ryby nie żerują, bo przeszkadza im w tym zakwit wody. Drudzy byli zdania – zresztą wbrew temu, co podsuwała obserwacja Gwdy – że ryb po prostu w wodzie zabrakło, bo wycięły je głowacice. Dyskusje skończyły się dopiero w listopadzie, kiedy to dosłownie z dnia na dzień sytuacja się zmieniła. Wszyscy zaczęli łowić płocie i jelce. Nie wyglądały na głodne – przeciwnie, były dorodne i spasione, prawdziwe okazy zdrowia.

Kiedy wędkarze twierdzą, że ryby nie biorą, zwykle rozumieją przez to, że one nie żerują. Oczywiście, są całe pory roku, kiedy niektóre gatunki ryb nie pobierają pokarmu, a inne czynią to bardzo rzadko i bez zapału. Trudno jednak podejrzewać, że latem wszystkie ryby urządzają sobie – myślę tu o normalnych warunkach, nieskażonej wodzie – dobrowolną głodówkę.

„Biorą”, ale nie to, co podsuwamy im na haczyku. Tam, gdzie łowię najczęściej, zestaw używanych przynęt jest nader skromny: kukurydza, biały robak, czerwony robak – i to wszystko. Wiosną zdaje się to wystarczać i wyniki wędkowania bywają przyzwoite, z upływem kolejnych miesięcy jest jednak coraz gorzej. Nie zważając na to, wędkarze z uporem kupują kolejne puszki kukurydzy, prażą w słońcu pudełka z larwami much i wieszają na haczykach omdlałe z gorąca dżdżownice. Tymczasem ryby mają w wodzie mnóstwo smakowitych owadów, świeże pędy roślin, kijanki, ikrę i wiele innego naturalnego pożywienia.

Pewnego razu, ukryty w krzaku wikliny, podglądałem dwa potężne klenie stojące na płyciźnie. Z początku sądziłem, że odpoczywają w powolnym prądzie wody. Po pewnym jednak czasie zorientowałem się, że one czatują na małe rybki kręcące się tuż przy brzegu, gdzie te kolosy wpłynąć nie mogły – wody tam było zaledwie po kostki. Przeprowadziłem eksperyment: bardzo delikatnie sypnąłem garstkę kukurydzy. Ziarna plusnęły ze dwa metry od kleni, które natychmiast tam podpłynęły, ale po paru sekundach wróciły na poprzednie stanowisko. Ponownie rzuciłem trochę ziaren, tym razem nieco bliżej.

Klenie znów szybko się do nich zbliżyły, chwilę zdawały im się bacznie przyglądać, po czym pomknęły z płycizny w głęboki nurt, aż fala poszła po powierzchni! Czy miały złe skojarzenia z żółtym ziarnem, bardzo popularną tam przynętą? Może rzeczywiście, jak sądzą niektórzy wędkarze, ryby są w stanie się nauczyć, że pewien rodzaj pokarmu niesie ze sobą zagrożenie? W przypadku drapieżników jest to pewne, a gdy chodzi o białe ryby chyba coraz bardziej prawdopodobne.

Ryby nie biorą, jesteśmy przekonani. Tymczasem może być tak, że interesują się podtykaną im pod nos przynętą: biorą ją do pyska, próbują, wypluwają i znów chwytają. Lecz gdy nasza wędka nie jest właściwie zmontowana, możemy o tym nie mieć zielonego pojęcia. Najczęściej popełnianym błędem jest stosowanie spławika o zbyt dużej wyporności, z niedostatecznym obciążeniem. Jeśli założymy na żyłkę spławik obliczony na obciążenie, powiedzmy, 5 gramów i śruciny ważące razem 3 gramy, to żadnego brania – rzeczywistego, ale delikatnego – nie dostrzeżemy. Skwitujemy to wiadomą opinią: ryby nie biorą.

Przedziwne jest upodobanie naszych wędkarzy do niepotrzebnie dużych spławików. Przyjęły się nad wodami cieńsze żyłki i niewielkie haczyki, zmieniły wędziska i kołowrotki, ale spławik wielkością nadal przypomina pływaki do rybackich sieci. Wytłumaczenie tego zjawiska wydaje mi się nader proste i tylko pozornie brutalne. Otóż wielu z nas powinno w czasie wędkowania używać odpowiednio dobranych okularów. W tym celu trzeba się udać do okulisty. Po takiej wizycie na pewno zmienimy co nieco w naszym sprzęcie i technice łowienia, a wtedy i ryby zaczną brać, i ciśnienie przestanie spadać.

Stefan M. Krakowski

Poprzedni artykułNADBUŻAŃSKIE SPOTKANIA
Następny artykułKARP WĘDROWNICZEK

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments