Przy wyborze woblera trzeba brać pod uwagę kilka jego podstawowych właściwości.
Są to: głębokość, na jaką się zanurza, wibracje (akcja) przy różnych prędkościach skręcania żyłki, dźwięk, który przy tym powstaje, kolor, a w przypadku wielu nowoczesnych wyrobów także zapach.
Najtrudniej ocenić głębokość, do jakiej wobler schodzi. Trzeba do tego mieć trochę doświadczenia albo szukać porady u starszych kolegów. W najgorszym przypadku musimy to sprawdzić doświadczalnie na łowisku. Nie byłoby tych kłopotów, gdyby wszyscy producenci podawali tę cechę woblera na opakowaniu. Niestety, wiele firm, zwłaszcza krajowych, tę kupiecką powinność lekceważy.
Nie wolno zapominać, że wobler jest tylko jedną z bardzo wielu przynęt, jakie spiningista ma do dyspozycji. Przyznawanie mu pierwszeństwa byłoby dużym błędem. Raz bowiem wobler może być przynętą najlepszą, kiedy indziej zupełnie nieskuteczną. Dobry okaże się wtedy, kiedy jego cechy i właściwości będą zgodne z warunkami, jakie panują w łowisku. Na przykład – musi schodzić na taką głębokość, na jakiej żerują ryby. Ważna jest też jego akcja. Kiedy ryby są mało aktywne, leniwie pracujący wobler nie zachęci ich do ataku. I odwrotnie: wobler o agresywnej akcji wypłoszy z łowiska ryby, jeżeli one akurat z apetytem zajadają spokojnie się zachowujący pokarm.
Wróćmy raz jeszcze do kwestii głębokości. Pod tym względem woblery dzielimy na kilka grup.
Woblery powierzchniowe.
Nie zanurzają się wcale lub schodzą w głąb tylko nieznacznie, za to głośno chlupoczą. Wymyślono je jako przynętę na bassy (ryby te, bardzo popularne wśród wędkarzy w Ameryce, często żerują przy powierzchni). U nas mogą być niekiedy przydatne do łowienia boleni, szczupaków, a nawet kleni.
Woblery przypowierzchniowe.
Zgodnie z nazwą łowi się nimi wszelkie gatunki ryb blisko powierzchni wód zarówno płynących, jak i stojących. Przynęt należących do tej grupy jest bardzo dużo.
Woblery schodzące głęboko.
Są specjalnie wyważane i dociążane ołowiem po to, żeby przy ściąganiu napór wody spychał je w głąb. Niektórzy sądzą, że jak wobler mocno bije, to dowód, że głęboko schodzi. To błędny pogląd. Duży i płasko umocowany w korpusie ster nie zawsze gwarantuje, że wobler się głęboko zanurzy. Najczęściej takie woblery ustawiają się w wodzie największą płaszczyzną – „w poprzek” (prostopadle do kierunku ściągania). To daje mocną wibrację, ale równocześnie duży opór sprawia, że przynęta nie chce się zanurzyć.
Woblery o pływalności ujemnej.
Do tej grupy należą również tzw. bezsterowce. W przeciwieństwie do woblerów ze sterami można nimi obławiać wszystkie warstwy wody. Są to więc przynęty uniwersalne i należy żałować, że u nas nie cieszą się popularnością.
Woblery o pływalności zerowej.
Ta grupa obejmuje też woblery, które bardzo wolno toną. Używa się ich coraz powszechniej, bo są bardzo skuteczne. Z początku służyły do łowienia w zimnej wodzie, kiedy drapieżnikom nie bardzo się chce uganiać za pokarmem. Szybko się jednak okazało, że w ciepłej wodzie równie dobrze spełniają swoje zadanie.
Rozsądnie postąpi wędkarz, który kształt woblera potraktuje jako cechę drugorzędną. O wiele większe znaczenie ma jego kolor i akcja.
Akcja woblera to czynnik najsilniej prowokujący drapieżnika do ataku. Bałbym się jednak twierdzić, że mocne wychylenia ogona zawsze będą przyciągać szczupaka, a drobiąca przy powierzchni rapalka zagwarantuje pasmo sukcesów przy połowach boleni. Warunki w łowisku się zmieniają, lepiej poznajemy zwyczaje ryb, wymyślamy nowe przynęty i techniki połowu. To powoduje, że te same ryby zaczynamy łowić zupełnie inaczej. Dobrze ilustruje to przykład kleni. Przez wiele lat łowiliśmy je przy powierzchni na jasne woblery o długości 3 cm. Teraz te same klenie biorą przy dnie na woblery 7-centymetrowe i czarne!
Akcję woblera wędkarz musi więc dostosować do ryby i łowiska. Czasem kieruje się przy tym intuicją, czasem doświadczeniem własnym lub cudzym. O jednym wszakże powinien wiedzieć z góry: bardzo rzadko ryby atakują woblera, który jest przeciągany po stałym torze i z jednakową prędkością. Ta przynęta wymaga, by nadawać jej prowokujące ruchy. Łatwo to zrobić, gdy się woblera widzi, trudniej, kiedy płynie głęboko. Wtedy oczy musi zastąpić wyobraźnia. To ona (i doświadczenie) podpowie, kiedy biodrem szturchnąć dolnik albo szarpnąć woblera szczytówką.
Kolor przynęty to cecha, na którą wędkarze zwracają największą uwagę. Kupują więc woblery ładnie pomalowane w taki wzorek, żeby przypominały makrele, okonie i szczupaki. Tymczasem liczne badania wykazują, że najbardziej łowne są woblery szare! Przypomnę, jak to było z przynętami miękkimi. Kiedy jeszcze nie tak dawno dopiero zaczynaliśmy nimi łowić, przy zakupie dbaliśmy o to, żeby były mocno jaskrawe, bo miały się drapieżnikowi rzucać w oczy. Dzisiaj, bogatsi w doświadczenia, wybieramy kolory stonowane, kojarzące się z ziemią.
O tym, jak mocno kolor działa na szczupaki, przekonałem się niedawno na Żuławach. Płytkie łowisko, około metra wody, kilkadziesiąt brań w ciągu dnia – było więc z czego wyciągać wnioski. Na próbę założyłem własnoręcznie zrobiony wobler o barwie jaskrawej zieleni z czarnymi paskami. Z zarośli rozpędzały się do niego parokilowe szczupaki (za każdym razem na powierzchni powstawał wał wody). Zawracały jednak jak oparzone, kiedy się znalazły metr od przynęty. Owszem, kilka się na tego woblera zaczepiło, ale były to sztuki małe, niewymiarowe, a więc jeszcze niedoświadczone. Nieczęsto mamy okazję obserwować reakcję ryb na kolor przynęty, ale można sądzić, że tak samo się zachowują tam, gdzie tego nie widać.
Wiele woblerów ma kolorowe dodatki, najczęściej czerwone skrzela. Moim zdaniem jest to pożyteczne, a nawet konieczne, bo taka plama kojarzy się drapieżnikowi z krwią lub rozwartymi pokrywami skrzelowymi, a to są znamiona każdej zranionej ryby.
Pora zająć się zapachami. Nie można ich bagatelizować, można natomiast szybko się do nich zniechęcić, bo towarzyszące im reklamowe slogany nijak się mają do rzeczywistości. Z zapachami bowiem jest tak, jak z doborem odpowiedniego woblera. Trzeba trafić. Na Suwalszczyźnie bardzo popularny wśród okoniarzy i naprawdę skuteczny jest anyżowy Baitmaite Life. Uważają go tam nawet za swój sekret i z obcymi niechętnie o nim rozmawiają. Nie bardzo ma sens ta tajemniczość, bo w wielu innych jeziorach Baitmaite jest bezużyteczny. Żeby trafić na skuteczny w danym łowisku zapach, trzeba robić próby. To może nawet trochę potrwać, ale jak już się go znajdzie, to długo zachowa on swoją skuteczność. W ten oto sposób wracamy do uparcie głoszonej w „WP” tezy, że kto chce mieć w wędkarstwie sukcesy, musi wiele eksperymentować i nieustannie się uczyć. Od innych i na własnych błędach.
Wiesław Dębicki