Pan Jerzy Mazurowski łowi pstrągi od 1958 roku. Zachęcił go pierwszy rzut błystką w wody Regi, po którym wyjął sztukę ważącą prawie dwa kilogramy. Ogromny pstrąg i ogromne zdziwienie, bo do tego czasu ryby te kojarzył z rzekami górskimi i nie wiedział, że rosną takie duże.
Czterdzieści dwa lata. Mało kto się może pochwalić, że łowi pstrągi tak długo i nieprzerwanie. Starzy pstrągarze odchodzą z dwóch powodów. Pamiętają dawne rybne rzeki. Dzisiejsze nijak się do tamtych mają. Przez dziesiątki lat widział bezmyślne wyrównywanie ich biegu. Zasoby wody się przez to zmniejszały, naturalne tarliska ulegały zagładzie. O zarybieniach ciągle się słyszy, ale ryb w rzekach jest coraz mniej, w przeciwieństwie do wędkarzy, których nad brzegami jest coraz więcej. I właśnie z tym Mazurowski zgodzić się nie może. Bo przecież jak są wędkarze, to znaczy, że płacą za wędkowanie… Inny powód odchodzenia od pstrągowych rzek to mniejsza sprawność fizyczna, która z wiekiem dotyka wszystkich, ale nie Mazurowskiego. Ma 63 wiosny, a przez zarośla i bagniska skrada się do brzegów z wigorem młodego Indianina.
Kiedy go prosiłem, by opisał swoje doświadczenia, zbył to wzruszeniem ramion. Jak to – zdziwiłem się ja z kolei – złowił kilka tysięcy pstrągów i nie ma nic do powiedzenia? W czasie długiej rozmowy wychodzi jednak na jaw, że te kilkadziesiąt lat zaowocowało dużą wiedzą i sporą porcją spostrzeżeń. Uważa, że jego doświadczenia można zawrzeć w kilku słowach. Najważniejsze jest, by odpowiednio podejść do brzegu. Skradać się, maskować, Boże broń mocniej stąpnąć na podmokłym gruncie, nie odginać gałęzi wiszących nad wodą, nie stawać na brzegu, kiedy za plecami ma się tylko niebo.
Druga zasada: być jak najczęściej nad wodą, żeby utrzymywać sprawność fizyczną. Trzecia – łowić pod prąd. Cała reszta zawarta jest w dzienniczku. Odnotowuje w nim każdą wyprawę. W jakich okolicznościach złowił pstrągi, przy jakiej pogodzie, w którym miejscu stał, w jakim kierunku rzucał, gdzie było słońce itd. Mówi, że do notatek sięga niezbyt często. Samo zapisywanie utrwala przeżyte nad wodą chwile i to w zupełności wystarcza.
Mazurowski mieszka w Świdwinie. Dookoła miasta i w jego bliskiej okolicy we wszystkich rzekach są pstrągi. Najbardziej ukochał Starą Regę. Jeździ nad nią często, chociaż ryb prawie w niej nie łowi, tak ich tam mało. Ale te wyprawy to nie tylko trwający od wielu lat rytuał. Stara Rega, podobnie jak inne rzeki, przekazuje mu informacje, czy pstrągi się już pokazały w swych typowych stanowiskach, a jeżeli nie, to gdzie ich szukać. Dzięki tym wyprawom wie też, gdzie grasują kłusownicy. To bardzo ważne. Są bowiem odcinki odławiane prądem z plecakowych agregatów.
Wędkarze tam nie zaglądają, straż też nie, bo skoro nie ma tam wędkarzy…!
To, co Mazurowski mówi o pstrągowych przynętach, zapewne niejednego mocno zdziwi. Powszechne bowiem jest mniemanie, że wybierając się na te chimeryczne ryby, trzeba mieć dużo różnorakich przynęt. Prawie wszyscy na wyprawę bierzemy kilka pudełek woblerów, blach, gum itp. Tymczasem on ma jedno pudełko, w którym jest może dziesięć blaszek i trzy woblery. O meppsach mówi, że są dobre, ale ich nie używa, bo drogie. Dobre są efzzety, jaksony, ale zrywa z nich kolorową folię i pozostawia gołe srebrne skrzydełko. Jego zdaniem tylko ten kolor sprawdza się na pomorskich rzekach. Srebrne skrzydełka mogą jednak być błyszczące lub matowe. Jeżeli łowi mając słońce za plecami, woli matowe.
Cholera go tylko bierze, kiedy łowi woblerami. Ta kapitalna pstrągowa przynęta jakoś w jego oczach nie znalazła uznania. Głównie dlatego, że droga i żal ją urywać, a w dodatku przyprawia go o wielką irytację. Pstrąg bowiem jest rybą pierwszego rzutu, tymczasem wobler pod tym względem często zawodzi. Zawsze istnieje ryzyko, że żyłka zahaczy się o kotwiczkę lub jedna kotwiczka zaczepi o drugą. I nici z pstrąga. Do tego dochodzi strata czasu. A trzeba go dużo, żeby znaleźć takie stanowisko, z którego da się wykonać ten jedyny, decydujący rzut.
Sprzętu też nie ma wyszukanego. Ułożyło mu się do ręki kupione 30 lat temu wędzisko. Wówczas kapitalne, dzisiaj już, w porównaniu do innych, trochę przyciężkie, ale służy wiernie i żadnym innym nie potrafi rzucić tak celnie. A od celności rzutu zależy właściwie wszystko. W małych, mocno zadrzewionych rzeczkach łowi zawsze pod prąd. Wykonanie kilkunastometrowego rzutu jest mało gdzie możliwe. Trzeba więc rzucać z dokładnością do kilku centymetrów, żeby blachę położyć w warkoczu, szypocie lub nad zalanym korzeniem.
W wąskich rzekach błystki prowadzi równolegle do brzegu, w szerokich trochę w poprzek. Zawsze rzuca pod prąd, żeby błystka napłynęła nad stanowisko ryby. Zachodzenie pstrąga od ogona uważa za najpewniejszy sposób łowienia. Wprawdzie wiele razy widział jak pstrąg goni za blachą i w nią uderza, ale dużych sztuk nigdy tak nie złowił. Zawsze też prowadzi błystkę w pół wody. To wystarcza, jeżeli pstrągi gryzą. Czasami kręci nią przy powierzchni, ale tylko w maju i czerwcu, kiedy na potęgę roją się owady.
Jego największy pstrąg miał 77 centymetrów.
Pamięta też dzień, w którym złowił cztery pstrągi, a każdy miał ponad dwa kilogramy. Z rozrzewnieniem wspomina wypady nad Regę, kiedy matka, która przyjeżdżała z Bydgoszczy, miała smak na “kropkowaną” rybę. Godzina łowienia i dwie co najmniej kilówki trafiały na stół. Łowił je na zawołanie niedaleko Świdwina. Rowerem dojeżdżał z domu na łowisko. Do dzisiaj nie może tego przeboleć, co zrobiono z rzeką. Pięknie meandrującą rzekę, płynącą w pradolinie, nigdy, nawet podczas największych wód, nie wylewającej zrobiono wyfaszynowany rów ściekowy nikomu i niczemu nie służący. Uważa, że jeżeli mają wykonywać karę śmierci, to właśnie na takich ludziach, którzy podjęli kretyńskie decyzje, które nieodwracalnie spustoszyły przyrodę.
W poglądach jest radykalny. Ma prawo. Patrzy na otaczającą go przyrodę i jeszcze nie zauważył, żeby szło ku dobremu, a przecież deklaracji z każdej strony wiele słyszy. Tak jak do tych spraw, tak przekonany jest do swojego sposobu łowienia pstrągów. Ma ich na koncie kilka tysięcy.
Z mimochodem rzucanych uwag, krótkich opowieści o różnych sytuacjach można ułożyć
WADEMECUM PSTRĄGARZA
Być nad wodą wieczorem w drugiej połowie maja lub sierpniu.
Nie omijać zakrętów, właśnie im poświęcić najwięcej uwagi.
Zachodząc rybę od ogona podawać jej srebrną obrotówkę.
Najlepiej mieć za plecami las, żeby sylwetka wędkarza nie rysowała się na tle nieba.
Dobra jest woda klarowna i lekko zmącona, ale przy niskim stanie, bo wtedy są odsłonięte stanowiska ryb.
Lepsza od najlepszej blachy jest sprawność osiemnastolatka.