sobota, 20 kwietnia, 2024
Strona głównaSpinningSUMY, KWOK I …

SUMY, KWOK I …

Sumy mają niezwykle czułe zmysły. Pod względem wrażliwości węchu dają się porównać nawet z łososiami. Węch pozwala im rozpoznawać własne terytorium i członków swojego stada, odnajdywać partnera lub partnerkę, ze znacznej odległości wyczuwać substancje zapachowe wydzielane przez zranione lub przestraszone ryby. Dzięki węchowi są doskonałymi łowcami, choć żyją w ciemnych głębinach. Pomaga im w tym słuch, też bardzo dobry. W dodatku słyszą te dźwięki doskonale, bo ich zakres słyszalnych dźwięków jest czterokrotnie większy niż większości innych ryb. Ucho wewnętrzne jest połączone z pęcherzem pławnym, który działa jak pudło rezonansowe: przechwytuje każdy dźwięk i go wzmacnia. Dobrze rozwinięte narządy smaku sumy mają nie tylko na wargach i języku, ale także na tułowiu, a nawet ogonie. Tylko wzrok jest u nich słaby, ale chyba nie potrzebują lepszego, bo za to, co wśród ryb jest rzadkością, wyczuwają impulsy elektryczne wytwarzane przez inne ryby. Ten zmysł również wykorzystują do zdobywania pokarmu.

Sumy jedzą prawie wszystko. Między bajki należy jednak włożyć opowieści, że lubią również drobiowe jelita, przynętę rzekomo doskonałą, niezwykle często opisywaną w literaturze wędkarskiej. Znam wielu łowców sumów. Mówili mi, że udało im się złowić suma na rozdeptaną, zasuszoną żabę znalezioną na brzegu, na duży kawał konserwowej mielonki owinięty w gazę, nawet na solonego śledzia. Nigdy jednak, chociaż próbowali, nie złowili suma na kurze jelita. Widać akurat w jelitach sumy nie gustują, chociaż w ich żołądkach czasem trafia się na resztki wodnego ptactwa.

Wśród wędkarzy jest wielu niedowiarków. Niewiarygodne są dla nich informacje, że sumy zjadają dzikie ptactwo wodne, że potrafią także zaatakować, i oczywiście zjeść, dużą domową gęś. Wszystko zależy od wielkości ryby. Owi niedowiarkowie argumentują, że to niemożliwe, bo sumy mają mały przełyk. Tutaj od razu przychodzi nam na myśl sandacz. O nim też mówiono, że ma mały przełyk i dlatego trzeba go łowić na małe przynęty, jeśli zaś są to przynęty naturalne, to przed nabiciem na haczyk należy je pieczołowicie wyrównać scyzorykiem… itd. Dopiero „miękka rewolucja” pokazała, co sandacz naprawdę może połknąć. Łowiąc na gumy wędkarze zaczęli wyciągać z głębin ryby, które ważąc na przykład 5 kg miały w swoich żołądkach 1,5-kilogramowe leszcze. W brzuchach nawet niedużych sandaczy znajdowano kilogramowe piżmaki, a 30-centymetrowe płocie spotyka się tam powszechnie. O łowieniu sandaczy zaczęli pisać prawdziwi łowcy, którzy przekazują własne doświadczenie, a nie cudze opinie. Ich wiedza zmieniła zbiorowe wyobrażenia i dzisiaj o małym przełyku sandaczy już się prawie nie słyszy.

Podobnie jest z sumami. Jako jeden z pierwszych w Polsce informacje o „potworach z głębin” zaczął upowszechniać Andrzej Borkowski, nieżyjący już dziennikarz „Głosu Szczecińskiego”. Był wspaniałym wędkarzem i propagatorem tej formy wypoczynku. Napisał „Eldorado wędkarskie” – przewodnik po wodach woj. szczecińskiego. Skrzętnie zbierał informacje o sumach z dolnej Odry. Rejestrował wędkarskie połowy, ale notował też relacje nurków pracujących w kanałach z ciepłą wodą. Właśnie tam spotykali oni sumy dwukrotnie większe od siebie samych. Waga tych ryb, wedle oceny nurków, przekraczała 100 kg!

W Polsce sumów łowi się dosyć dużo. Są miejsca, gdzie one dorastają do imponujących rozmiarów. Należą do nich właśnie kanały z podgrzaną wodą użytą wcześniej do chłodzenia urządzeń energetycznych. Znana jest z sumów Wisła, a szczególnie jej odcinek tarnobrzeski. Po powodzi można mówić o obfitości sumów na całej długości Odry. Znany z doskonałych sumowych łowisk jest Bug i Zalew Zegrzyński.

Łowcy sumów to bardzo specyficzna grupa wędkarzy. Owa szczególność wynika z bardzo dużej różnicy, jaka występuje pomiędzy nimi a wędkarzami łowiącymi szczupaki i sandacze. Sumy łowi się o wiele rzadziej od innych drapieżników, są to ryby o wiele większe, wymagające użycia innego sprzętu, bardzo często specjalnych przynęt i odręb-nego sposobu ich prowadzenia.
Na tej podstawie teoretycy wędkarstwa formułują opinie, które sumiarzy bardzo krzywdzą. Po ukazaniu się na łamach „WP” artykułu o łowcach sumów pióra Rafała Kamińskiego zatelefonował do mnie dziennikarz z innego miesięcznika wędkarskiego z uwagą: „Jak możecie o tym pisać, skoro wszyscy wiedzą, że tam się odbywa kłusownictwo”. W toku rozmowy nie zdołałem się dowiedzieć, co się kryje za słowem „wszyscy”, ale wyjaśniono mi, na czym polega kłusownictwo sumiarzy. Łowią oni mianowicie potężnym sprzętem szarpakowym (!), prawie trzymetrowymi wędziskami o dużej sile wyrzutu, używają żyłek 0,50 i ciężkich blach, którymi orzą dno. A co najgorsze, łowią sumy w dołach. Bardzo się staram, żeby we wszelkich sytuacjach kierowała mną nie zazdrość, lecz życzliwość. Trzymając się tej zasady życzę wszystkim wędkarzom cudotwórczych umiejętności, dzięki którym zdołają dotrzeć lekką przynętą do kilkumetrowych dołów i wyholować stamtąd 20-kilogramowego suma na żyłce 0,25. A co do uwagi o łowieniu sumów w dołach, to mogę się jedynie zapytać: Jeżeli nie w dołach, to właściwie gdzie mają je łowić?

  • Cudów nie ma, sumy łowi się tylko tam, gdzie są – powiedział mi p. Roman Nerka z Kostrzyna. Dotarłem do niego po tym, jak zgłosił do „Parady Rekordów” połów suma ważącego 56 kg. Łowi je na naturalne przynęty wędrujące po dnie. Zestaw (z nie za dużym ciężarkiem), w którym przynętą jest filet lub cała rybka, zarzuca i naprowadza, wykorzystując prąd wody, na rynny lub doły pomiędzy główkami. – Sztuka łowienia sumów polega na tym, żeby przynęta w naturalny sposób penetrowała najgłębsze miejsca, ale kiedy się zatrzyma, nie powinna zalegać w mule, tylko na jego krawędzi z twardym dnem. Na Warcie jest wiele główek, ale tylko przy kilku żyją sumy. Przy tych, gdzie jest najgłębiej. W innych miejscach też można je złowić, ale rzadko.

Sporo pokutuje jeszcze fałszywych opinii o łowieniu sumów. Jedna z nich dotyczy kwoka. Dawno już nie pisano o nim w wędkarskiej prasie, więc pozwolę sobie wyjaśnić, szczególnie młodszym czytelnikom, o czym mowa. Kwok przypomina końską nogę zgiętą w kolanie. W miejscu, w którym koń ma kopyto, jest płaskie rozszerzenie. Uderzając tą częścią przyrządu w wodę uzyskuje się dźwięk przypominający głośne cmokanie lub mlaskanie, jak przy nagłym oderwaniu języka od podniebienia. Dźwięk ten wabi sumy, ale do kompletu potrzebna jest jeszcze odpowiednio podana przynęta.

Dzisiaj mogę się jedynie domyślać, dlaczego sposób łowienia za pomocą kwoka nie doczekał się prawdziwego opisu (rzeczowa informacja znalazła się w „Wędkarzu Polskim”, w nrze 9 z 1994 r.). Zapewne dlatego, że nie jest to w zgodzie z regulaminem PZW. Ten, kto pierwszy napisał o tym sposobie, zachował się jak dziewica, która i przyjemności chce zaznać, i cnotę zachować. Ponieważ regulamin zabrania ciągłego podnoszenia i opuszczania przynęty, wymyślił ów autor taki oto sposób: zarzucamy wędkę z przynętą, a obok uderzamy kwokiem w powierzchnię wody. Wiele lat powtarzano w prasie tę niedorzeczność. Rozmawiałem z sumiarzami, którzy sami robili kwoki na podstawie publikowanych rysunków. Swoje niepowodzenia tłumaczyli tym, że „kopytko” miało nieodpowiedni kształt albo że zbyt małe doświadczenie nie pozwoliło im uzyskać prawidłowego dźwięku. Kiedy pytałem jak tych swoich kwoków używali, mówili że zgodnie z zaleceniami: zarzucali przynętę i kłapali kwokiem. Tymczasem kwok jest pomocny tylko wtedy, kiedy się łowi techniką podnoszenia i opuszczania przynęty.

W jednym z amerykańskich miesięczników wędkarskich znalazłem opis spotkania w delcie Dunaju z aborygenem łowiącym sumy. Jak to relacjonuje dziennikarz zza oceanu, tubylec siedział na wolno dryfującej z prądem łódce. W ręce trzymał kwok. Dookoła dłoni nawinięty miał sznur. Na końcu sznura był haczyk z pękiem pijawek, a pół metra nad pijawkami duży ołowiany ciężarek. Łowca co jakiś czas uderzał kwokiem w wodę. Raz, dwa razy, czasami częściej.

Oczywiście w tym samym czasie przy dnie falowały pijawki. I dopiero to jest właściwy sposób wykorzystania kwoka. Równocześnie bowiem pobudzane są aż trzy zmysły suma, niezwykle czułe u tej ryby, jak to powiedzieliśmy sobie już w pierwszym zdaniu: słuch (dźwięki kwoka), zapach (pijawki, stały pokarm nawet bardzo dużych sumów) i dotyk (falowanie wody wywołane ruchem przynęty). Podobnie łowią ukraińscy wędkarze znad Dniestru, tyle że oni używają wędziska. Kwok wiążą do linki lub grubej żyłki w miejscu, w którym powinien znajdować się spławik. Zestaw gruntują metr nad dno. Stoją w łodzi spływającej z nurtem i od czasu do czasu podnoszą i opuszczają zestaw. W momencie opuszczania kwok chlapie o powierzchnię wody.

Łowienie z kwokiem znane i stosowane jest od wieków tylko w Europie. Jego walory w pewnym sensie potwierdzili twórcy nowoczesnych przynęt dźwiękowych, takich jak woblery z grzechotką lub spinnerbaity z dźwięczącymi skrzydełkami. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Ciekawy, choć dziwny sposób nęcenia sumów stosują wędkarze amerykańscy. Jak pisze tamtejsza prasa, należy zebrać kilka krowich placków, które dopiero co zaczęły wysychać, włożyć je do worka, obciążyć kamieniami i zatopić na skraju dużego zagłębienia w dnie. Zapach sfermentowanego łajna ściągnie wszystkie przebywające tam sumy, stwarzając okazję do udanych połowów. Może więc jednak w tych Stanach wcale nie jest aż taka Ameryka, jak to na ogół zwykliśmy sądzić?

Cokolwiek by jednak rzec, wędkarze naprawdę mają ogromne pole do popisu. Wrażliwe zmysły sumów można pobudzać na różne sposoby i wcale nie trzeba się trzymać utartych szlaków. Łatwo dzisiaj wejść na nowe ścieżki, bo pomocny wędkarzowi przemysł dał mu dużo różnych substancji smakowych i zapachowych pobudzających ryby do wzmożonej aktywności, a przy tym wyprodukował bardzo wytrzymały sprzęt. Nic tylko łowić stukilowe sumy! Pamiętajmy jednak, że i tu rzecz nie zastąpi człowieka z jego wiedzą, umiejętnościami, wielkim samozaparciem, które przy polowaniu na duże ryby jest po prostu nieodzowne.

Wiesław Dębicki

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments