niedziela, 23 marca, 2025
Strona głównaSpinningWOBLERY NIE PO SZNURKU CHODZĄCE

WOBLERY NIE PO SZNURKU CHODZĄCE

Pierwsze woblery wpadły mi w ręce 40 lat temu – wspomina Lech Dylewski. – Były to rapale. Bardzo skuteczne. Więc kiedy je pourywałem na pstrągach, zacząłem strugać podobne z lipy. Najpierw dla siebie, a kiedy na początku lat 70. znad Łupawy przeprowadziłem się do Czarnego nad Czernicą, także dla znajomych wędkarzy.

Dylewski i dziś robi tylko w lipie. Najpierw z klocka wycina nożykiem rybkę, potem ją pieczołowicie wygładza drobnoziarnistym papierem ściernym. Wzdłuż brzuszka robi rowek i wkłada weń odpowiednio uformowany drut z dentalu z uszkami na kotwice.
Charakterystyczne dla jego woblerów jest poziome ustawienie tylnego uszka. Na spodzie w najszerszym miejscu nawierca dwie dziurki na obciążenie z ołowiu. Jedne egzemplarze mają go więcej, inne mniej, ale dociążone są wszystkie. Dylewski ołowiu nie żałuje i niemal wyłącznie robi woblery tonące, rzadziej o pływalności zerowej. – Niedociążony wobler potrafi pół rzeki przepłynąć, zanim złapie wodę i zacznie się ruszać – wyjaśnia. – Moje pracują gdy tylko dotkną powierzchni wody i natychmiast idą w dół. Ołów umieszczony na środku działa też jak kil, znakomicie woblera stabilizuje. Przynętą, która ma obciążenie na ogonie, dobrze się rzuca, ale łowi kiepsko.

Jeszcze tylko nacięcie na ster i czas na lakierowanie. Najpierw na surowe drewno nakłada dziesięć warstw lakieru nitro. Lipa jest miękka i łamliwa, więc należy ją wzmocnić. Długo oklejał woblery złotkiem z pudełek po papierosach. Od 12 lat wykorzystuje tkaninę. Szmatę, jak ją nazywa, błyszczącą, przetykaną złotymi lub srebrnymi nitkami, z jakich kobiety szyją sobie karnawałowe kreacje. Maluje grzbiet, boki i biały brzuszek, żółte oczy z czarną źrenicą, pod sterem pomarańczową lub czerwoną plamkę pokrytą czarnymi kropkami, którą nazywa bródką. To dla wędkarzy, bo jego zdaniem ryby takich drobiazgów nie dostrzegają, są im obojętne. Tak samo jak „czerwone dupki”, które tak bardzo podobają się pstrągarzom.

Na „szmatę” oraz malunki nakładane są trzy warstwy lakieru chemoutwardzalnego. Na koniec wklejany jest ster z pleksi.
Każdy egzemplarz Dylewski oznacza swoim monogramem – literami L.D.

naniesionymi piórkiem nad środkową kotwicą. Dzięki temu jego woblery, choć nie mają nazw, są rozpoznawane na całym świecie. Łowiono już na nie – wie to od znajomych i przygodnie spotkanych wędkarzy – łososie i pstrągi w Skandynawii, głowacice w Szwajcarii i Austrii, zawędrowały nawet do Stanów Zjednoczonych i Australii.

Woblery przeznaczone dla innych wędkarzy nie mają kotwic. Każdy może założyć takie, jakie chce. Sam używa kotwic o krótkim trzonku i szerokim łuku kolankowym. Pośrodku, gdzie wobler jest najgrubszy, daje kotwiczkę o numer większą od tej na ogonie. Nawet najmniejsze woblery zbroi w dwie kotwice, bo pstrągi – choć w większości wypadków atakują ofiarę od przodu i zahaczają się za środkową kotwicę – czasem lubią przynętę podskubywać.

Od kilku lat Lech Dylewski robi woblery wspólnie z Piotrem Karoasem, młodym, ale już doświadczonym wędkarzem, mogącym się poszczycić złowieniem wielu medalowych pstrągów, lipieni i troci. Nawet kiedy za jednym zamachem robią kilkadziesiąt egzemplarzy, wykonanie jednego zabiera im około czterech godzin. – Zważywszy cenę, jaką można dostać za krajowego woblera, to żaden interes – podkreślają. Woblery odstępują znajomym wędkarzom, którzy wpadają do Czarnego przy okazji uganiania się za pomorskimi pstrągami lub proszą o wysyłkę pocztą. W sklepach pokazują się niezmiernie rzadko, bo ich twórcy odrzucają propozycje rozkręcenia produkcji, jakie otrzymują od handlowców. Masówka wymusza uproszczenie technologii, by robić szybciej i taniej. A tego nie chcą. Nie zamierzają się też przerzucać na plastik. Wolą dłubać w drewnie i wypuszczać w świat majstersztyki, z których każdy jest inny, niepowtarzalny. Ręczna robota!

O killerach
Dla Dylewskiego i Karoasa wobler nie może chodzić jak po sznurku. Chociaż na takie przynęty też da się łowić ryby, dla nich są one bez wartości. Ich zdaniem dobry wobler musi mieć jakiś „feler”, który sprawia, że w pewnej chwili przynęta się zakołysze, zmieni niespodziewanie kierunek lub w silniejszym prądzie wyłoży się na bok. Nie wierny wizerunek, ale właśnie nieschematyczne zachowanie upodabnia woblera do prawdziwej rybki i najsilniej prowokuje drapieżniki do ataku.

Rzadko udaje się uzyskać taką pracę już podczas produkcji, dlatego gotowe egzemplarze dopieszczają nad wodą – tu przekrzywią uszko, tam skrócą albo podegną ster… Po wygięciu uszka w bok wobler się wykłada, po przestawieniu go w górę lub do dołu zanurza się bardziej albo mniej. Ster można łatwo skrócić pilnikiem do metalu, podgiąć natomiast szczypcami, ale robić to należy delikatnie, z wyczuciem. I na zimno, bo przy podgrzewaniu nad gazem albo w gorącej wodzie łatwo go zniszczyć. Ster im niżej ustawiony, tym agresywniejsza akcja przynęty, ale tylko do pewnego momentu, bo jak się z wygięciem przeholuje, wobler stanie się niestabilny.

Takiego ustawienia wymaga każdy nowy wobler. Rękodzielnicy z Czarnego radzą pokombinować nawet z egzemplarzami, które na oko chodzą bardzo pięknie (swoich wyrobów z tej reguły też nie wyłączają). Ale co decyduje, że tylko nieliczne woblery stają się wyjątkowymi killerami, wiedzą chyba tylko ryby. Wielokrotnie próbowali powielić swoje najłowniejsze produkty. Jednak nie pomogły ani suwmiarka i apteczna waga, ani idealnie skopiowane proporcje. Skuteczności pierwowzoru nie dało się odtworzyć.

Dlatego najskuteczniejszych woblerów radzą strzec jak oka w głowie i co jakiś czas dokładnie je przeglądać, gdyż ostre kotwice, szczególnie środkowa, potrafią niepostrzeżenie zetrzeć lakier do gołego drewna, które zacznie pić wodę, a wtedy przynęta będzie pracować zupełnie inaczej. Oczywiście gorzej. Zaradzić temu łatwo. Uszkodzony egzemplarz trzeba umoczyć w lakierze i będzie po kłopocie.

O pstrągach
Dylewski wspomina, że jak 40 lat temu zaczynał uganiać się za pstrągami, to do wędki nie wiązał woblera mniejszego niż 8 centymetrów. Ale pamięta też sezony, kiedy na woblera pstrągów w ogóle nie szło łowić, bo interesowały je tylko wirówki. Niegdyś najlepsze były woblery malowane na ciernika. Wtedy w pomorskich rzekach żyła tych rybek ogromna masa. Zniknęły także minogi, a wraz z nimi ich imitacje. Trzy lata temu skuteczne były tylko flagowce i pomarańczowe strażaki. Teraz w tutejszych rzekach pstrągowych jest zatrzęsienie drobnego okonia, stąd powodzenie zielonkawych pasiaków. Wielu zwolenników mają również woblery malowane w jaskrawe kolory. Dylewski jednak, wbrew modom i zmiennym upodobaniom pstrągów, najwyżej sobie ceni smoluchy – woblery ciemne, często całkiem czarne.

  • Wiosną pstrągi są zbyt leniwe, by wyskakiwać za byle jakim śmieciem – twierdzi Dylewski. – Na początku sezonu używamy więc woblerów długich na 6 – 8 centymetrów. Mniejszych jedynie na znanym łowisku, kiedy polujemy na pstrąga, z którym nie pierwszy raz mamy do czynienia. Wraz z ociepleniem sięgamy po modele coraz mniejsze. W kwietniu, kiedy z wody zaczynają wychodzić żaby, najlepsze są 5-centymetrowe pękate „shadrapki” – brązowe w dzień, jaskrawe wieczorami. Latem pstrągi zbierają muszki i najbardziej interesują je woblerowe paprochy o długości 2,5 – 3 cm. – O czarnym grzbiecie i złotej szmacie na bokach – uzupełnia Karoas. I zaraz dodaje, że dla nich najcenniejszą wskazówką jest zawartość żołądka łowionych pstrągów. Jeśli są tam owady lub robaki, to zakładają przynęty jak najmniejsze, jeżeli ryby – podobne im rozmiarem, kształtem i barwą woblery.
  • Duży pstrąg stoi przy dnie – mówi Dylewski. – Zdarzało mi się, że uderzał w woblera zaplatanego w żyłkę i koziołkującego po powierzchni wody, ale to są wyjątki potwierdzające regułę. Solidnego potokowca szukam głęboko i dużą przynętą. Najłowniejsze są pękate modele o długości 5 – 6, a nawet 8 centymetrów, malowane na żabę lub głowacza. Bywa, że z pyska sterczą pstrągowi nogi przed chwilą połkniętej żaby, a jeszcze skoczy do tego woblera, który ze względu na kształt i prawie poziomo osadzony ster schodzi do dna.
    Wędkarzy z Czarnego doświadczenie nauczyło, że w większych rzekach wyrośnięte potokowce zazwyczaj obierają stanowiska w spokojnej wodzie pośrodku nurtu. Niektóre lubią przycupnąć pod daszkiem obwisłej burty lub na dnie głębszej rynny przy warkoczach zielska. Na tych łowiskach przynętę prowadzą wachlarzem ściągając przytrzymują przy brzegu. W małych rzeczkach oraz strumieniach, takich jak ich Czernica, woblera sprowadzają z nurtem, naprowadzając na stanowiska pstrągów znajdujących się w zawadach. Szybko poruszającej się przynęcie zaskoczony pstrąg nie ma czasu się przyglądnąć.

Jeśli zdecyduje się na atak, uderzenie jest agresywne i pewne.
Stąpanie po brzegu małej rzeki bardzo jednak ryby płoszy, więc kiedy woda się nieco ogrzeje, wchodzą do niej i brodzą pod prąd. Powoli, aby nierozważnym krokiem nie wywołać zbyt dużej fali, którą woda poniesie daleko przed wędkarza. – A wtedy, mimo że się idzie pod prąd, pstrąga się nie złowi – przestrzega Piotr. – Pstrąg błyskawicznie wychwytuje linią boczną każdy nienaturalny ruch w wodzie i chociaż nie widzi niebezpieczeństwa, przycupnie w kryjówce i nie podniesie się nawet do najatrakcyjniejszej przynęty.

O trociach
Szczególnie pieczołowicie robią w Czarnem woblery trociowe. Bo troć jednym uderzeniem potrafi zdemolować nie tylko kotwice, ale i całego woblera, gdy jest kiepskiej jakości. Wobler na trocie powinien być niezwykle twardy, mieć ster wklejony głęboko i mocno. Klej nie trzyma się dobrze gładkiego metalu. Dlatego drut, przeciągnięty wzdłuż całego woblera, musi być zalany klejem niczym zbrojenie betonem. Nieodzowne są stalowe kółka łącznikowe i najmocniejsze kotwice.

  • Łowiąc trocie – mówi Dylewski – należy woblera jak najszybciej sprowadzić w najgłębsze warstwy wody. Dlatego obciążenie umieszczamy w nich nie pośrodku, lecz nieco bliżej przodu. Lekkie pochylenie dzioba powoduje, że wobler już pod naporem wody błyskawiczne się zanurza i pracuje. Największe siły napierają na niego wtedy, gdy zbliża się do brzegu. Dobry wobler powinien w takiej chwili odejść z powrotem w nurt, a nie uderzać w brzeg.

Ma to istotne znaczenie zimą, gdy rzeka jest oblodzona. Zły wobler wchodzi pod nawis lodu, z impetem wali w twardą pokrywę i łamie ster. Wobler ustawiony prawidłowo odbije na wodę, nie narażając się na uszkodzenie. W dodatku takie niespodziewane odejście od brzegu wspaniale prowokuje troć, która podąża za przynętą, ale na atak nie może się zdecydować. Tę bardzo przydatną cechę można uzyskać odginając kombinerkami przednie uszko lekko w bok; przy prowadzeniu pod prąd w prawo, z prądem – w przeciwną stronę. Taki wobler pozwala także uniknąć wielu zaczepów, bo przy dotknięciu przeszkody od niej odskakuje.

Kelt i srebrniak to zupełnie inne ryby. Zmęczony, wychudzony tarłem kelt nie podniesie się do przynęty niewielkiej, w dodatku o drobnej akcji. Weźmie ją za śmieć spływający rzeką. Na kelty skuteczne są woblery długie, mające 6 – 9 cm, o leniwej, szerokiej pracy. Natomiast świeżo przybyłe do rzeki srebrniaki są silne i agresywne. Pamiętają jeszcze co jadły w morzu, więc najlepszą na nie przynętą są woblery imitujące śledzie (niebieski grzbiet i srebrne boki). W podmętniałej wodzie flagowce czerwono-srebrne, a w brudnej oraz o zmierzchu jaskrawoseledynowe.

  • Najtrudniej skusić srebrniaka już zasiedziałego w rzece, czyli pod koniec lata. Trudno go wygonić ze stanowiska. Spłoszony odpływa, lecz po chwili wraca, a sztucznej przynęty zaatakować nie chce. Tylko duża woda potrafi go wymieść z kryjówki. Letniej troci trzeba szukać woblerem głęboko schodzącym, bo tylko on potrafi wejść pod korzenie lub inne zawady, a przy tym akcję ma tak agresywną, że aż ręka boli, gdy się go ciągnie pod prąd. Do łowienia srebrniaków przeznaczone są nasze 6,5- lub 7-centymetrowe, pękate shadrapy. Na Parsętę nieco większe.

Notował Wiesław Branowski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments