Odkąd dla miętusa wprowadzono okres ochronny, mój sezon łowienia tej ryby skurczył się do kilku tygodni. Łowię przez cały marzec i początek kwietnia. Kończę, gdy temperatura przez dłuższy czas przekracza 10 stopni i nastają ciepłe noce. Później, choćby przyszły nawet przygruntowe przymrozki, to miętus już nie żeruje.
Na nocną zasiadkę wybieram się przy możliwie najgorszej pogodzie. Czekam na niż (poniżej 1000 hPa), silny wiatr ze wschodu, pluchę, a nawet śnieżycę. Unikam łowienia w czasie pełni, bo wtedy biorą tylko malutkie miętusiki, a i to słabo.
Choć miętus żeruje w nocy, na łowisko przyjeżdżam co najmniej trzy godziny przed zachodem słońca. Dokładnie przeglądam odcinek rzeki, który chcę obłowić, sonduję ukształtowanie dna, głębokość, siłę nurtu. Wybieram kilka stanowisk w głębokich dołach, w pobliżu zawad, w rynnach i pod podmytymi burtami. Jeszcze za dnia muszę zapamiętać drogę między nimi, bezpieczne zejścia do wody i rozkład zaczepów w rzece.
Jeśli mam dostatecznie dużo rosówek, to szykuję zanętę. Kilogram rosówek tnę na kawałki, mieszam z kilkoma litrami otrąb i dodaję pół paczki suszonej krwi albo kilka garści mączki rybnej. Zanętę dociążam ziemią z kretowiska i lepię kule wielkości grejpfruta, mocno spłaszczone. W każde z miejsc, które mam zamiar obłowić w czasie zasiadki, wrzucam dwie – trzy kule.
Następnie zarzucam lekką wędkę lub podrywkę, żeby złowić kilka drobnych ryb na przynętę i szykuję wędki na miętusa. Stosuję najprostsze zestawy z przelotowymi ciężarkami w granicach 40 – 100 g. Tak duże ciężarki są potrzebne po to, żeby woda nie znosiła zestawów w zaczepy. Przypony wiążę z żyłki 0,25 lub 0,30 i łączę z żyłką główną przez krętlik. Gruby przypon pozwala mi holować bez ceregieli i wyciągać wędką na brzeg nawet miętusa ważącego powyżej kilograma. Poza tym przy cieńszych przyponach zdarzało mi się, że miętus po braniu, jeśli spóźniłem się z holem, plątał przypon w zaczepach i urywał lub ucinał żyłkę. Ponieważ miętusy łykają przynętę głęboko i muszę odcinać przypony, przed nocnym łowieniem szykuję zapas, co najmniej dziesięć. Ze względu na duże przynęty stosuję haki nr 2/0 – 2. Wygodnie mi się łowi na haki specjalnie przeznaczone do zakładania rosówek. Haki te mają długie trzonki z zadziorami.
Na hak zakładam dwie – trzy rosówki, pęczek dendroben albo filet ze świeżo złowionej rybki. Najczęściej jest to jazgarz, ale jeśli mam wybór, to wolę uklejkę. Rybkę do dziesięciu centymetrów przekrawam ukośnie na pół i na hak zakładam ogon z wnętrznościami. Jeśli rybka jest duża, kroję ją ukośnie na cztery części, a na haczyk zakładam dwie środkowe. Resztki pozostałe po sprawieniu filetów wrzucam do wody jako zanętę.
Gruntówki stawiam na sztorc. Na szczytówki zapinam dzwoneczki sygnalizacyjne, koniecznie o różnym brzmieniu.
Jeśli palę ognisko, przed zmrokiem szykuję cały potrzebny zapas drewna, żeby potem po omacku nie hałasować nad wodą. W ogóle staram się nie chodzić po brzegu bez potrzeby, nie tupię, nie łamię gałęzi, nie trzaskam drzwiami samochodu. Na dźwięk dzwonka spokojnie podchodzę do kija, bo ta ryba, która bierze, i tak mi nie ucieknie, a hałasując mogę wypłoszyć następne.
Brania miętusa zaczynają się po zachodzie słońca. Pomimo założonych dzwoneczków ciągle obserwuję wędki, bo zdarza się, że miętus tylko przygina szczytówkę i stoi w miejscu. Na ogół jednak energicznie ją szarpie. Podrywam wędkę, kiedy po pierwszym dzwonku miętus znowu szarpnie. Nie mogę się spóźnić, bo wtedy połknie przynętę bardzo głęboko lub schowa się w zaczepach. Nie zacinam, bo nie ma takiej potrzeby. Miętus tak łapczywie połyka nawet dużą przynętę, że wystarczy poderwać zestaw nad dno i rozpocząć energiczny hol. Jeśli brań nie ma, to co dwie godziny przestawiam wędki w inne miejsce.
Wieczorna aktywność miętusa kończy się zwykle około północy. Drugi, dużo słabszy okres brań zaczyna się na godzinę lub dwie przed świtem i kończy z nastaniem dnia.
Dariusz Besler
Lublin