niedziela, 23 marca, 2025
Strona głównaBez kategoriiSZCZUPAKI ZE ŚMIETNIKA

SZCZUPAKI ZE ŚMIETNIKA

Wskoczyłem w gumowe buty, złapałem spining i po chwili byłem na brzegu jeziora, bowiem przed pawilonem roztaczało swoje wody “Kaszubskie morze”. Stanąłem w miejscu z pozoru nieciekawym, pozwalającym jednak na spenetrowanie stoku…


Wracałem ze śniadania w nie najlepszym nastroju, planowałem wyprawę na grzyby, a tu zanosiło się na potężną burzę.

Wczasowicze podzieleni na grupki, stali na tarasie i przez pajęczynę dymku z papierosów patrzyli na szarzejącą wodę jeziora i czerniejące na niebie chmury. Bo i widok był niesamowity: woda i chmury zaczęły tworzyć jedną ołowianą czarną masę.

Pomyślałem, że taka okazja na ewentualny spiningowy sukces zdarza się raz na wiele lat, bowiem zjawisko, które “dojrzewało” w powietrzu, zapowiadało się wyjątkowo groźnie. Wprawdzie przed burzą pogarsza się aktywność ryb na skutek zachwiania równowagi gazowej w wodzie, ale nie wiedzieć czemu nie tylko nie dotyczy to drapieżników, ale stają się one wtedy wyjątkowo aktywne. Tak przynajmniej twierdzą wędkarskie autorytety!


Wskoczyłem w gumowe buty, złapałem spining i po chwili byłem na brzegu jeziora, bowiem przed pawilonem roztaczało swoje wody “Kaszubskie morze”. Stanąłem w miejscu z pozoru nieciekawym, pozwalającym jednak na spenetrowanie stoku, którym interesowałem się od dłuższego czasu, a na którym dotychczas nie złowiłem żadnego szczupaka. Pierwszy rzut i pierwszy szczupak, naciągana sześćdziesiątka. Drugi rzut – nic! Trzeci rzut i drugi szczupak, kopia pierwszego. Oba pozostawiłem pod opieką młodego człowieka z mojego domu wczasowego. Kiedy po chwili znowu znalazłem się w wodzie, usłyszałem za sobą męski głos.
– Z największą przyjemnością sprawię te szczupaki, proszę tylko rzucić mi nóż, a pan niech idzie za ciosem.


Byłem tak zaskoczony tą propozycją, że niemal odruchowo rzuciłem mu nóż, a odwracając się przy tym w jego kierunku widziałem kątem oka, że towarzystwo z tarasu idzie w moją stronę. Po chwili słyszałem za swoimi plecami przyciszone rozmowy i przyznam, że poczułem się nieswojo. “Machnąłem” jeszcze kilkanaście razy, ale bez skutku. Czując za sobą kibiców, myślałem głównie o tym, w jaki sposób zakończyć ten niezamierzony spektakl. Wreszcie wyszedłem z wody, głośno powiedziałem coś o szczęściu (a może o cudzie), uścisnąłem dłoń “patroszącemu”, zabrałem wyczyszczone szczupaki i pomaszerowałem do pawilonu. Za mną ciągnęła grupa kibiców. Kiedy ostatni wczasowicz znalazł się w budynku, rozszalała się burza. Z okien naszych kwater widzieliśmy kipiel i walące w nią pioruny. Nie miałem wątpliwości, że w nazywaniu tego jeziora morzem nie ma najmniejszej nawet przesady.


 Tego samego dnia po południu poszedłem na swoje “etatowe” jezioro, na którym niemal codziennie zaliczałem jakiegoś szczupaka, choć najczęściej niewymiarowego. Chodziłem na to jezioro głównie dla podtrzymania kondycji (parę kilometrów w nogach!), choć nie ukrywam, że cały czas żyłem nadzieją złowienia czegoś godnego uwagi. Miałem tam swój odcinek brzegu, który przechodziłem w obie strony. Właśnie dochodziłem do jego końca, gdy zauważyłem, że z przeciwnej strony zbliża się do mnie jakiś spiningista.

Wycofałem się na “z góry upatrzoną pozycję” i usiadłem na skarpie, licząc na to, że ów spiningista przejdzie obok, co najwyżej wymieniając ze mną jakieś grzecznościowe “i jak tam połów” lub coś w tym rodzaju. Tymczasem on po głośnym “dzień dobry” wyszedł z wody i podszedł do mnie z wyraźnym zamiarem nawiązania rozmowy. Po chwili okazało się, że mocno przeżywał pewne zdarzenie…
– Wie pan gdzie jest dom wczasowy? – zapytał.
– Wiem – odpowiedziałem.


Jakby przeczuwając dalszy ciąg jego wywodu nie przyznałem się, że właśnie w nim mieszkam. Potem tego żałowałem, ale stało się.
– Dzisiaj rano na krótko przed burzą – ciągnął – wyszedł z niego jakiś dupek ze spiningiem w ręku i w trzech rzutach złowił dwa szczupaki! Panie, ja takich szczupaków w tym jeziorze jeszcze nigdy nie złowiłem, a przyjeżdżam tu na wczasy od wielu lat. I niech pan sobie wyobrazi, że złowił je w miejscu, w którym nie łowiłby żaden szanujący się wędkarz, przy samym śmietniku! – Mówiąc to kręcił głową, jakby tego faktu nie mógł w niej pomieścić. (Tu należą się czytelnikom wyjaśnienia. Otóż w tym miejscu przy brzegu jeziora biegnie ścieżka, którą przechodzi mnóstwo osób. Wszystko co zbędne, ląduje w wodzie (taki widocznie jest nasz narodowy zwyczaj!). Ponieważ jest tam znaczne wypłycenie, wszystkie śmieci nie tylko zalegają, ale są także widoczne, tworząc koszmarny obraz ludzkiej bezmyślności. Na dodatek nieco dalej w sąsiedztwie owego śmietnika znajduje się strzeżone kąpielisko!

Przez większą część każdego pogodnego dnia w wodzie wrze. Czy w takim miejscu można się spodziewać ryb?).
Nie wiedziałem jak się zachować, co powiedzieć. Albo mnie nie poznał, albo wcale go tam nie było… Postanowiłem to sprawdzić.
– To pewnie był jakiś niedzielny wędkarz, tacy mają dużo szczęścia – powiedziałem. Czy pan był świadkiem tego zdarzenia?
– Nie, opowiedział mi o tym mój kolega, który te szczupaki patroszył.


Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań (nie wszystkie miały związek ze sprawą) i rozstaliśmy się. Poszedłem poza granicę swojego odcinka, ponieważ jemu wypadało pójść w przeciwną stronę. W ten sposób pozwoliłem mu oddalić się na tyle, by nie wracać z nim razem do “bazy”. Musiałem zachować wymogi konspiracji, w którą sam się wpakowałem. Wracałem do ośrodka sam, myślałem o tej rozmowie i o poznanym wędkarzu, a także o swoim zachowaniu. Zaskoczył mnie tym “dupkiem” i dlatego nie potrafiłem mu przerwać. Lecz gdybym mu przerwał, nie miałbym czego wspominać na starość i opowiadać mojej ukochanej wnuczce Karolince.

Nazajutrz wchodząc do stołówki na obiad zauważyłem przy jednym ze stolików obu poznanych niedawno panów. Jeden z nich wskazywał mnie wzrokiem, to był ten od patroszenia, drugi patrzył na mnie jakoś dziwnie…


Andrzej Remlein

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments