czwartek, 25 kwietnia, 2024

NA SANDACZE

Bardzo mało jest takich miejsc, gdzie sandacze można by łowić przez cały rok. Jak wszystkie bowiem zwierzęta, potrzebują one i rewirów łowieckich, i odpowiednich tarlisk. Nie zawsze idzie to w parze, dlatego co najmniej dwa razy w roku sandacze
zmieniają stanowiska.

Co do miejsca na tarło, nie są one tak wymagające jak inne ryby. Najchętniej wycierają się w wodzie trzymetrowej, ale mogą to zrobić także na dwóch albo pięciu metrach. Szukają dna żwirowego, ale jeśli go nie znajdą, zadowoli je także muł, byle na nim leżało trochę patyków albo resztek po trzcinowisku. Lubią zatoki osłonięte od wiatrów, za to dobrze nasłonecznione. Takie warunki znajdują w zbiornikach zaporowych. W jeziorach naturalnych potrafią, tak jak szczupaki, żyć i wycierać się wśród podwodnej roślinności, ale także na śródjeziorowych górkach. Mówimy tu o wodzie stojącej lub prawie stojącej, jeśli jednak wpadają do niej duże dopływy, to na pewno część sandaczy ruszy na tarło pod prąd. W górze rzeki znajdą sobie miejsca takie jak w jeziorze lub przynajmniej do nich podobne. Te rzeczne tarliska będą oczywiście mniejsze. Dobrze, jeżeli pomieszczą choćby kilkanaście par.

Wędkarz, który znajdzie tarlisko przed początkiem sezonu, zapewni sobie sukcesy podczas jego trwania, bo sandacze przebywają w pobliżu miejsc godowych od połowy kwietnia aż do początku czerwca, czasem nawet dwa tygodnie dłużej. Na powierzchni tysiąca metrów kwadratowych może ich być nawet kilka setek. Trafić jednak na takie miejsce wcale nie jest łatwo. Owszem, niektóre są znane z dziada pradziada, ale ich atrakcyjność maleje proporcjonalnie do liczby łowiących tam wędkarzy. Stada zostają po prostu przetrzebione. Częściej jednak ostrożne sandacze same się stamtąd wynoszą, bo płoszą je kotwice łódek i szorujące po dnie jigi.

Potwierdzają to znakomici sandaczowcy, z którymi nasza redakcja od wielu lat utrzymuje bliskie kontakty. Mówią oni zgodnie, że jeżeli wędkarze kotwiczą ostrożnie i zadowoli ich jedna lub dwie sztuki raz na parę dni, to w takim łowisku sandacze trzymają się przez cały rok. Zupełnie inaczej jest tam, gdzie wielu wędkarzy łowi dużo i często. Bywa tak, że w dniu otwarcia sezonu wyciągną nawet kilkadziesiąt sztuk i nazajutrz się dziwią, że na wędki nie trafia prawie nic. Mało sensu mają tłumaczenia, że tylko tyle ryb tam było, bo tarlisko, o którym tu mowa, to kilka hektarów dna pokrytego żwirem. Starczy tam miejsca dla kilkuset trących się par.
Pokarm ciągnie sandacze jak magnes. To jeszcze jedna prawidłowość, jaką zauważyli wędkarze odwiedzający na początku sezonu rewiry niedawnych tarlisk. Po wielu godzinach powodzenia brania nagle ustają. Dzieje się tak tuż przed wieczorem.

Łowca ma wrażenie, że rzuca jigiem do studni. Wytłumaczenie jest proste. Sandaczy już tu nie ma. Wyruszyły na płycizny za rybim drobiazgiem. Wykorzystują to ci wędkarze, którzy nie cierpią na nadmiar czasu. Mają go trochę po pracy, ale tak mało, że nie starczy nawet na to, żeby się przebrać w wędkarski strój. Wieczorową porą na zacumowanych blisko brzegu łódkach widać więc panów w garniturach i pod krawatami. Siedzą i jakby od niechcenia sobie jigują. Co jakiś czas słychać plusk albo cichy okrzyk „Mam!”. Wtedy inni się podnoszą, twarze im tężeją. Po chwili chowają głowy w ramionach i znów czeszą jigami dno. Wszystko trwa krótko. Czasami złowią jednego, dobrze jak się uda dwa…

W płytkiej przybrzeżnej wodzie sandacze przebywają nawet całą noc. Wczesnym rankiem, najedzone, wracają do swoich dziennych, głębszych pieleszy. Jeżeli łowimy w dobrze sobie znanym miejscu i jesteśmy absolutnie przekonani, że sandacze tam są, to czeka nas przykra niespodzianka: woda wydaje się martwa. Tylko czasem żyłka się na powierzchni delikatnie poruszy albo poczujemy jakby okoniowe puknięcie. Na tym prawie zawsze wędkowanie się kończy. Dużo zależy od pogody. Jeżeli jest stała, wędkarz się na pewno nie napracuje, bo sandacze tak się w nocy opchały, że teraz przez kilka godzin nie opuszczą swoich kryjówek.

Inaczej będzie przy skokach ciśnienia. Wpływa ono nie tylko na ich pęcherze pławne, ale także na zachowanie małych rybek. Wprawdzie ruszają się wolniej, więc łatwiej je schwytać, ale i sandacze stają się wtedy mniej sprawne. Skutek jest taki, że gdy nasz bohater wraca rano do swojej kryjówki, jest po prostu głodny. Boi się światła, ale gdy mu się pod nos nawinie jakiś kąsek, na przykład apetycznie wyglądająca przynęta, to takiej okazji nie przegapi. Uderzenie będzie solidne.

Pięć lat temu poprosiliśmy zaprzyjaźnionych i współpracujących z nami wędkarzy, by zapisywali swoje spostrzeżenia dotyczące zachowania się sandaczy. Chcieliśmy wiedzieć, jaka była temperatura wody, pogoda i fazy księżyca, kiedy sandacze brały bardzo dobrze i kiedy nie brały wcale. Prosiliśmy też, by badać zawartość żołądków i zwracać uwagę na kolor złowionej ryby oraz na to, czy ma na ciele pijawki. Ten apel i prośbę nadal podtrzymujemy. Jedno z ciekawszych spostrzeżeń dotyczyło aktywności sandaczy w zbiorniku zaporowym w maju. Niektóre zatoki tego zbiornika już na początku miesiąca są pełne tegorocznego wylęgu i większych rybek, którym się udało przezimować. Przez cały dzień są one niepokojone przez szczupaki i okonie.

Dopiero w godzinach wieczornych najpierw widać, a kiedy się mocno ściemni, także słychać charakterystyczny szum. To znak, że do ataku przystąpiły sandacze. Na początku jest to zjawisko rzadkie, chyba że koniec kwietnia był wyjątkowo ciepły i miał ustabilizowaną pogodę. Im koniec maja bliżej, tym jest ich więcej. Tłumaczymy to sobie tak, że coraz więcej sandaczy opuszcza tarłowe gniazda i wybiera się na polowanie. Nie sposób bowiem przyjąć, że wyjadły rybki z jednej zatoki i dlatego się przeniosły do drugiej.

Wydawać by się mogło, że po tarle sandacze zaczną żerować bardzo intensywnie. Nic bardziej mylnego. Z jakiegoś, sobie tylko znanego powodu są bardzo ostrożne i chimeryczne. W tym okresie za dnia najlepiej zdają egzamin przynęty miękkie. Założone na atyzaczepowy jig i umiejętnie podane, trafiają sandaczowi pod sam pysk. Ale też właśnie teraz sandacze potrafią zachowywać się tak, że nawet świętego wyprowadziłyby z równowagi. Czasem biorą delikatnie, jakby to było skubnięcie małego okonia. Innym razem uderzają tak potężnie, że drut antyzaczepu okręca się wokół korpusu przynęty. Prawie nigdy nie powtarzają ataku na tę samą przynętę. Trzeba natychmiast zmienić gumę na jakąkolwiek inną, byle w krańcowo odmiennym kolorze.

Gdy brania są delikatne i nietypowe, najlepsza jest żyłka fluorescencyjna. Kto choć raz jej w takich warunkach spróbował, już innej nie założy. Można wprawdzie dyskutować nad jej grubością, ale że powinna świecić jak jarzeniówka, tego w wątpliwość podawać nie można. Grubość żyłki wyznaczają dwa czynniki: ciężar przynęty i odległość, na jaką zamierzamy ją rzucać. Pierwsze sandacze łowimy raczej w płytkich wodach, więc przynęty będą lekkie i bardzo lekkie. Jeżeli rzucamy z brzegu, w zupełności wystarczy żyłka 0,25. Przy połowach z łódki radził-bym zastosować grubszą. Wprawdzie nie musimy rzucać daleko, bo napływamy wprost na stanowiska ryb, ale sygnalizację będziemy mieli kapitalną. Proponuję łowić żyłkami o grubości 0,28, a nawet 0,30 mm. Radzę wybierać żyłki miękkie. Wiem, są rozciągliwe, ale przy tej grubości nie ma to większego znaczenia. Miękkość żyłki łatwo sprawdzimy odwijając około dwóch metrów z motka. Gdy będzie swobodnie zwisać, powinna być prosta jak sznurek. Obserwując styk takiej żyłki z powierzchnią wody i reagując zacięciem na każde jej nietypowe zachowanie, wyraźnie podniesiemy skuteczność łowienia.

Niektórzy wędkarze, a są wśród nich także bardzo doświadczeni sandaczowcy, mają co do tego zastrzeżenia. Uważają oni, że grubą i świecącą żył-kę równie dobrze widzą wędkarze, co i ryby. Dlatego dodają do niej ciemne półmetrowe przypony, również z żyłki. Mówią, że ryby wtedy lepiej biorą, zwłaszcza okonie.

Najtrudniej dać receptę na kolor przynęty. Są bowiem zbiorniki, w których pierwsze sandacze biorą tylko na białe twistery, a później ten kolor staje się zupełnie nieskuteczny. W innych przez cały rok zabójczą bronią są twistery seledynowe z brokatem i czerwoną główką jigową. Jeszcze gdzie indziej zmienia się to wraz z upływem czasu. Na początku sezonu dobry jest kolor biały, później jasny stonowany, jesienią szary,
a fioletowy tuż przed zimą.

Wiesław Dębicki

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments