czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaBez kategoriiNADBUŻAŃSKIE KRAJOBRAZY

NADBUŻAŃSKIE KRAJOBRAZY

Na granicy

Ruska z wędką nad Bugiem nie zobaczysz. Cywilów na granicę nie wpuszczają. Zbyt częste są próby przemytu towarów i ludzi. Obostrzenia są też po polskiej stronie. Po granicznym Bugu nie wolno pływać łodziami, a nocne wędkowanie należy zgłaszać w placówce Straży Granicznej. Prawie każdego dnia przy wschodnim brzegu można jednak ujrzeć mężczyzn z agregatem. Kłusują wojskowi. Często również przy pomocy tzw. kwadrata – podrywki 3×3 metry zawieszonej na tyczce do skakania. Taki nadbużański Bubka, bobrując po przybrzeżnych dołkach, potrafi zagarnąć stado leszczy, czasem dużego szczupaka lub sandacza. Przeważnie jego łupem pada drobnica, skwapliwie wrzucana do przewieszonej przez ramię torby. Są i kwadraty stałe, jak w okolicach Woroblina, podnoszone i opuszczane za pomocą budowlanych wyciągarek. Widać także rzędy wyrzutek przywiązanych do nadbrzeżnych krzaków. Niestety, często i po naszej stronie.


Na granicy kwitnie handel. Na przejściach ruch jak w ulu, kto żyw robi małe i duże interesy. Dla wielu osób, po jednej i po drugiej stronie rzeki, to jedyne źródło dochodu. Pracy nie ma, z roli ciężko wyżyć. “Mróweczki” przeniosą wszystko co potrzeba: papierosy, wódkę, ikony, optykę, a nawet suszone prawdziwki po 12 dolarów za kilogram. My sprowadzamy
przede wszystkim dary natury, oni przemysłówkę. Na wschód idzie głównie sprzęt z napisem made in USA, Japan lub Germany. I koniecznie w czerwonym kolorze. Białorusini, Ukraińcy i Rosjanie często zaglądają do sklepów wędkarskich. Narzekają, że dopiero pod Moskwą jest trochę oryginalnej Daiwy, w większości wypadków skazani są na drogie koreańskie i chińskie podróbki. W Polsce kupują wszystko. Gruby sprzęt i drobiazgi, bo wychodzi im o połowę taniej niż u siebie.
Wędkarze z przygranicznych miejscowości województwa bialskopodlaskiego korzystają z kontaktów i wyskakują za Bug. Mówią, że na Polesiu dzicz, cisza i sporo ryb, zwłaszcza szczupaków i karasi, ale bez dobrych znajomości nie radzą się tam wybierać. Można jak nic wrócić bez portfela i jeszcze z obitą mordą. Miejscowych rzadko widuje się nad wodą. Masowo wylegają dopiero na lód. Na rozlewiskach Muchawca pod Brześciem gęsto ich jak mrówek. Wędkują całymi rodzinami, gawędząc i popijając wódeczkę.

Życie jest Życiem

Najczęściej łapią tych, co kłusują na tyczkę – półmetrowy kij leszczynowy, na ruskiej katuszce 20 – 30 metrów grubej żyłki, a na końcu gruda ołowiu z wtopionymi hakami. Wydarte rzece leszcze, karpie, szczupaki, sandacze, sumy wrzucane są w krzaki i zbierane po zakończeniu połowu. W krzaki wędruje również tyczka, gdy w pobliżu pokaże się strażnik lub podejrzana osoba. Strata niewielka, a ręce czyste.
Powszechne w użyciu są również wyrzutki z wiunem na haczyku. Piskorz, ów wiun, to mocna rybka, potrafi nawet miesiąc wyżyć targana dennymi wirami. Prędzej czy później wpadnie w pysk suma lub sandacza. Wiotka brzózka, do której najczęściej wiązane są wyrzutki, nie pozwoli zerwać żyłki. Przegięta, pokłoniona wodzie oznacza, że coś wzięło. Widać z daleka czy warto podejść do drzewka. Dlatego kłusowników wyrzutkowych trudno dopaść na gorącym uczynku. O wiele łatwiej zamówić u nich świeżego suma.
W weekendy strażnicy państwowi odpoczywają. W akcji są tylko społeczni. Pewnej niedzieli pojechali na nagrane miejsce. Policjant, ksiądz, kadrowa poważnego urzędu, na wodzie łódź z elektryczną minnkotą. Pijani, pyskowali, grozili. Nie przyznawali się do setki wontonów zastawionych na rzece. Co było robić? Strażnicy siatki pocięli, ryby zapakowali do samochodu. Sprzedali je w sklepie. Było parę groszy. Społecznym nikt nie płaci, a życie jest życiem.

Sum

Żyłka 0,80, przypon 0,70 tylko po to, żeby na węźle przystopować 200-gramowy, płaski ciężarek. Gdzieś tam w głębinie pływała koszczucha (krąp) zastawiona na suma. Wędka wbita w brzeg na sztorc przegięła się i zaczęła lecieć do wody. Wędkarz błyskawicznie zerwał się z baniaka i w ostatniej chwili zdołał ją pochwycić. Ciszą poranka targnął przeraźliwy jazgot wielkiego jak talerz kołowrotka. Próba pochwycenia korbki skończyła się tym, że pokiereszował palce. Nie mogąc utrzymać wędki, ścisnął dolnik kolanami, a rękami chwycił szczytówkę. Uderzenie, które nastąpiło po chwili, powaliło go z nóg. Poleciał na pysk, wprost w kałużę błota. Wygramolił się z trudem. Cały mokry, obolały. Z czoła sączyła się krew.
Zaklinowana w przybrzeżnym zielsku wędka drgała miarowo. Próbował ją podnieść, ale kij zaraz trzasnął z hukiem tuż nad kołowrotkiem. Złapał żyłkę i zaczął ją motać na przedramieniu. Z trudem, ale szło.
Sum wydawał się równie zmęczony. Z każdą minutą kołował coraz bliżej brzegu. Po jakiejś godzinie dzieliła ich tylko faszyna. Wędkarz w pierwszej chwili chciał wejść do rzeki i tam zabić go kołkiem, który dostrzegł pod nogami. Przestraszył się jednak. Widział już sztuki półtorametrowe, ale ten był o wiele większy. Postanowił wziąć go wyślizgiem. Zamknął oczy i szarpnął z całej siły.
Czuł, słyszał jak sum szoruje brzuchem po zielsku, jak tapla się w błocku, gdy naraz żyłka zwiotczała. Upadł na plecy. Długo nie wstawał. Nie mógł, nie chciał? Wreszcie się podniósł, rozejrzał wokół. Po sumie nie było śladu. Na brzegu leżała żyłka i hak, na którym tkwiła koszczucha z wyrwanym karkiem. – Wcale się nie zaciął – wędkarz był zdziwiony. – Jak pies, do ostatka nie chciał puścić zdobyczy. Wyrwałem mu ją z pyska!


Wiesłąw Branowski

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments