Do wykonania woblera potrzebne jest drewno balsy albo lipy (lipa musi być sezonowana, bez śladu wilgoci). Zaczynamy od przygotowania klocka, musi być nieznacznie większy od późniejszego woblera. Na klocku rysujemy kształt woblera widziany z profilu (rzut boczny). Radziłbym od razu sporządzić sobie szablon. Jeżeli nasz przyszły wobler okaże się łowny i będziemy chcieli go powielić, taki szablon pozwoli zaoszczędzić sporo czasu i roboty. Później zrobimy taki sam szablon (wzornik) dla rzutu z góry.
Narzędzia do strugania
Do strugania potrzebny jest nóż (może być scyzoryk) z krótkim, sztywno osadzonym ostrzem i długą, wygodną do trzymania rękojeścią. Kto chce, może kupić odpowiednią szlifierkę albo użyć wiertarki (koniecznie z regulowanymi obrotami) i zamiast wiertła zamocować w niej małą tarczę ze ściernym papierem. Ale nożem i narzędziami elektrycznymi wykonamy robotę tylko z grubsza. Znaczy to, że korpus przyszłego woblera uzyska już mniej więcej swój właściwy kształt, ale musimy go jeszcze drobnym papierem ściernym wygładzić tak dokładnie, żeby opuszkami palców nie wyczuwało się sterczących z drewna włosków.
Wzdłuż całego korpusu wycinamy szczelinę. Później włożymy w nią metalowy stelaż na kotwiczki, ewentualnie także dociążenie. Można też zamiast szczeliny robić w korpusie w odpowiednich miejscach otwory, w które wciska się najpierw klej (najlepszy jest distal), a później uszka wykonane z nierdzewnego drutu. To samo robi się z ołowiem służącym jako dociążenie. Początkującym nie doradzam tej technologii, bo wymaga ona sporego doświadczenia. Ołów ma woblera dociążać i stabilizować. Umieszcza się go w dolnej części korpusu, najczęściej niedaleko steru, a w woblerach boleniowych bliżej ogona, żeby tłumił jego wibracje podczas szybkiego ściągania.
Malowanie woblera to nielichy problem, bo na wygładzone drewno trzeba nałożyć kilka warstw lakieru. Najpewniejszy jest jednoskładnikowy lakier epoksydowy do drewna. Twardnieje po połączeniu z wilgocią zawartą w powietrzu. Do nakładania pierwszych warstw lakier należy rozcieńczyć, pół na pół, odpowiednim rozpuszczalnikiem. Rzadki lakier lepiej wnika w powierzchnię drewna.
Kiedy po pierwszym malowaniu lakier wyschnie, brzeszczotem do cięcia metalu (bo ma on drobne zęby) wycina się szczelinę, w której znajdzie się ster, oraz bardzo drobnym papierem ściernym usuwa pozostałości drewnianych włosków. Dopiero teraz można wobler pokrywać kilkoma warstwami lakieru. Najlepiej robić to poprzez zanurzanie. Choć lakier schnie dosyć szybko, trwa to kilka godzin.
Zanurzamy wobler w rozrzedzonym lakierze i wieszamy go za uszko. Po godzinie przewieszamy go za uszko z drugiej strony korpusu. Tym sposobem lakier rozchodzi się równomiernie po całej powierzchni. Do kolejnego zanurzenia wobler nadaje się wtedy, gdy poprzednia warstwa lakieru jeszcze nie całkiem wyschła. Po nałożeniu trzech powłok rzadkiego lakieru zostawiamy nasze dzieło na kilka dni w spokoju, żeby lakier całkowicie wysechł i stwardniał. Wtedy wklejamy ster i możemy przystąpić do prób w wannie. Jeżeli coś nam się nie będzie podobać, to możliwa jest jeszcze korekta – trzeba przygiąć uszko do mocowania żyłki lub do środka korpusu wcisnąć ołów. Ślady po tych operacjach należy dokładnie zalakierować.
Teraz powierzchnię woblera przygotowujemy do dekorowania. Przecieramy ją bardzo drobnym papierem ściernym, żeby zmatowiała, przy okazji ponownie usuwamy resztki włosków. Zwykle każdy, kto sam wykonuje woblery, ma też własny sposób ich malowania lub innego dekorowania. Najprościej robi się to kawałkiem gąbki nasączonym farbą. Ta prosta technika pozwala uzyskać tonalne przejścia kolorów. Jeżeli kolor ma być bardziej intensywny, gąbkę dociska się mocniej do malowanej powierzchni. Kiedy ma być bledszy, dociskamy słabiej.
Korpus woblera można też okleić papierem, który później pomalujemy flamastrami. Można też okleić cienką dekoracyjną tkaniną. Najbardziej nadaje się do tego taki klej do drewna lub papieru, który po wyschnięciu staje się bezbarwny. Posmarowany takim klejem papier lub tkanina robią się bardzo elastyczne i łatwo przylegają do gładkiej, ale nierównej powierzchni.
Kiedy klej całkiem wyschnie, odcinamy naddatki papieru lub materiału i przystępujemy do malowania. Najlepiej używać do tego farb nitro, bo szybko schną. Radzę malować rozcieńczonymi farbami, bo nakładając ich kilka warst uzyskamy ładne tonalne przejścia. Potem na pomalowaną i dobrze wyschniętą powłokę nanosimy pędzelkiem co najmniej trzy warstwy lakieru chemoutwardzalnego, ale już nierozcieńczonego. Kolejną warstwę nakładamy wtedy, kiedy poprzednia jeszcze się odrobinę klei. Tak pomalowany wobler powinien co najmniej przez tydzień twardnieć w przewiewnym miejscu.
Jeszcze jedna praktyczna rada. Nie warto się zabierać do zaledwie kilku woblerów. Jak już robić, to od razu kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt, bo akurat na tyle wystarczą sprzedawane w sklepach porcje distalu i lakierów. Natomiast można jednocześnie robić korpusy o różnych kształtach i z innym dociążeniem. Tym sposobem nabierzemy nie tylko większej wprawy manualnej, ale szybciej dojdziemy do przynęty, która będzie zgodna z naszymi zamiarami.
Tyle o technicznej stronie własnoręcznego wykonywania woblerów. W czym tkwi woblerowe sedno, spróbuję wyjaśnić posługując się wiedzą uzyskaną od Józefa Sendala.
Woblerami Sendala łowimy od lat siedemdziesiątych. Lekko wygięty banan ze sterem wklejonym tak, że jest jakby przedłużeniem korpusu – ten kształt p. Józef wymyślił i oddał go Henrykowi Gębskiemu z Lędyczka. Od niego takie woblery szły w Polskę pod nazwą “gębale”. Kilkanaście lat temu p. Józef zaczął już sam strugać woblery. Najpierw nazywał je “balskorami”. Tą nazwą wrócił do początków swojego strugania, kiedy to wykonywał woblery z kory i balsy. Później przylgnęła do nich nazwa “sendale” i tak jest do dzisiaj, choć na sprzedaż już p. Józef woblerów nie struga. Wilka jednak ciągnie do lasu, więc od czasu do czasu przysiądzie i zrobi parę sztuk dla znajomych, którzy swoimi prośbami żyć mu nie dają.
Gdzie, na jakich rybach i w jakich warunkach sendale się sprawdzały, nie sposób wymienić. Najlepszą rekomendacją jest to, że wszystkie “chodzą” i są łowne nawet dla kogoś, kto używa ich pierwszy raz w życiu. Po wielu latach praktyki p. Józef doszedł do przekonania, że łowność woblera zależy głównie od jego akcji. Kiedy więc jakąś nową partię woblerów testuje w bystrej wodzie kanału Odry w Oławie, to nie po to, żeby sprawdzić, czy wobler w ogóle “chodzi”, ale żeby – poprzez podgięcie uszka albo lekkie podpiłowanie steru – nadać mu taką akcję, jaką mieć powinien. Dlatego te woblery są łowne nawet na wędce laika.
- W woblerach niczego nie można do końca przewidzieć – mówi Józef Sendal. – Dopracowałem się kilkudziesięciu wzorów i każdy, kto z jakiegoś wzoru weźmie dwa – trzy woblery tej samej wielkości, to się przekona, że chodzą dokładnie tak samo, a są przecież rękodziełem. Ale to już kwestia mojej wprawy w struganiu. Wśród tych wielu moich woblerów mam jeden, który nazywam płotką. Jest świetny na okonie i klenie. Akurat wybierałem się na pstragi i chciałem zabrać kilka płotek (woblerów o wyglądzie płotek – przyp. red.).
Nie znalazłem żadnej, więc po powrocie postanowiłem kilka wystrugać. Przy jednym z nich nóż mi się omsknął akurat wtedy, kiedy obrabiałem tę część korpusu, która jest tuż nad sterem. Przez to wobler miałby inny kąt natarcia. Już go chciałem wyrzucić, ale jakoś dziwnie mi się spodobał. Podczas prób od razu zauważyłem, że zachowuje się zupełnie inaczej. Ta niewielka i przypadkowa różnica w kształcie spowodowała, że wobler uzyskał ruch nazywany lusterkowaniem. Później próbowałem to powtórzyć w większych woblerach, ale podobnego wyniku już nie uzyskałem. Widocznie to lusterkowanie było możliwe tylko przy tej wielkości korpusu i nachyleniu steru. Takich woblerów zrobiłem tylko kilkanaście. Wszystkie przekazałem kolegom, bo chciałem się przekonać, czy w ich rękach też będą tak samo łowne. Okazało się, że były.
Warto samemu robić woblery albo te, które się kupiło, przerabiać stosownie do własnych upodobań. Bierzmy przykład z p. Józefa Sendala, który przez jedno omyłkowe pociągnięcie nożem stworzył zadziwiająco łowną przynętę. Zgrało się w niej wszystko: waga, wielkość i akcja. Owo wszystko sprawia, że – jak mówią Amerykanie – ryby robią się gorące.
Więc strugajmy i szukajmy.
Waldemar Rychter