Bużańskie sandacze ożywiają się dopiero po pierwszych przymrozkach, zwykle na początku listopada, i dobrze biorą do końca sezonu. Świetne ich łowisko znajduje się koło Janowa Podlaskiego, w pobliżu miejsca bardzo popularnego wśród naszych wędkarzy, a także przyjezdnych. Są to tak zwane Tamy.
Na Tamach dno rzeki ma bardzo ciekawą konfigurację. Spad od brzegu białoruskiego kończy się głęboką rynną. Na środku rzeki jest garb, a tuż obok niego jeszcze jedna rynna, bliżej naszej strony. Teoretycznie sandacze powinny być we wszystkich tych rynnach i na spadach, jednak przebywają tylko na stoku pod białoruskim brzegiem. Jest tam bardzo dużo zaczepów, bo ów stok to dawny, teraz rozmyty i zatopiony brzeg, po którym zostało dużo starej faszyny.

Sandacze łowię dwoma sposobami. Tradycyjnie na duże rippery oraz na boczny trok. Jest to sandaczowy hit ostatnich sezonów. Wybór zależy od samych sandaczy. Kiedy są bardzo aktywne, najchętniej atakują rippery w rozmiarze 8-12 cm. Jeżeli pyski pozamykają, mogą je zainteresowć tylko niewielkie przynęty, najlepiej 5- centymetrowe twistery podawane na bocznym troku. Jeżeli odpowiadają im rippery naciągnięte na ołowiane główki, to nie ruszą przynęty na bocznym troku. I odwrotnie.
Zaczynam zawsze od dużych ripperów, bo tym sposobem mogę najszybciej sprawdzić, czy sandacze żerują. Przynęta musi być odpowiednio prowadzona. Sandacze nie biorą z opadu i niechętnie atakują te przynęty, które są prowadzone skokami. Najlepiej, kiedy gumy są wolno i w nierównym tempie przeciągane po dnie.
Mam dwa sposoby prowadzenia. Pierwszy polega na ciągłej zmianie tempa. Co kilka metrów albo zwalniam, albo przyspieszam skręcanie żyłki, robię to kołowrotkiem. Drugi sposób jest podobny, ale zamiast zmieniać tempo, co kilka metrów delikatne, nadgarstkiem, podbijam przynętę do góry, najwyżej na kilka centymetrów. Potem na parę sekund zostawiam ją w bezruchu, następnie zaczynam ją wolno ciągnąć. Zwykle właśnie wtedy następuje atak. Jeżeli będę ciągnąć przynętę zaraz po uderzeniu w dno, to sandacz jej nie ruszy. Dlatego jestem przekonany, że one niekiedy płyną za przynętą i ją obserwują.
Na duże gumy brania są bardzo delikatne, rzadko czuję puknięcie. Najczęściej jest to przytrzymanie, jakby przynęta wpadła w głęboki muł. Ale kiedy zapiętego sandacza wyciągnę, to za każdym razem jestem bardzo zdziwiony. Branie delikatne, a sandacz ma rippera tak głęboko, że go nie widać.

Jesienią najwięcej sandaczy łowię na boczny trok. Jest to świetna metoda. Pierwszy raz sięgnąłem po nią z myślą o dużych okoniach, które oczami wyobraźni widziałem na stoku pod drugim brzegiem. Pierwszy rzut 30- gramowym ciężarkiem i pierwszy połów będę długo pamiętał. Poprzednio przez kilka godzin orałem dno ciężkimi gumami bez żadnego skutku. Gdy zastosowałem boczny trok, w krótkim czasie miałem na kiju dwie duże ryby, które, niestety, poszły razem z przyponem. Sądziłem, że to były szczupaki, dlatego zamiast żyłki zawiązałem linkę i wolframowy przypon. Po kilku rzutach wyholowałem dwukilowego sandacza.
Miałem dużo szczęścia, że go złowiłem, ale dowiedziałem się o tym później. Ten pierwszy mój zestaw miał bowiem okoniowe proporcje, trok do przynęty był długi na 80, a do ciężarka na 30 centymetrów. Tymczasem w sandaczowym zestawie przypon do ciężarka musi być znacznie krótszy, nie może mieć więcej niż 10-15 cm długości, przy dłuższym brań będzie znacznie mniej. Jak to w życiu bywa, trafiłem na to przypadkowo, pomogło mi … własne lenistwo. Na zaczepie urwałem ciężarek i zamiast zrobić nowy przypon, przywiązałem ciężarek do starego, który był o połowę krótszy. Worek z sandaczami się rozwiązał.
Na boczny trok sandacze biorą najlepiej wtedy, gdy zestaw płynie z prądem rzeki. Po rzucie zamykam kabłąk i kontroluję napięcie linki. Ciężarek musi się przesuwać po dnie, a brania zwykle następują wtedy, kiedy przeskoczy przez wystający z dna fragment faszyny, co wyczuwam jako lekki zaczep. Po przejściu przez tę przeszkodę następuje branie, które na kiju wyczuwam jak kolejny zaczep, bo sandacz chwyta gumkę i się nie rusza. Dlatego zacinam każde przytrzymanie zestawu. Gdy mam szczęście, to holuję sandacza, w innym przypadku muszę ciężarek wyrywać z zaczepu.
Na boczny trok sandacze biorą tylko na niewielkie przynęty, najlepsze są 5-centymetrowe twistery. Kolor zależy od pogody. W dni pochmurne najłowniejsze są gumki białe i perłowe. Kiedy świeci słońce, to lepsze są kolory ciemne, np. zgniła zieleń i brązowa perła, obowiązkowo z brokatem. Pleksi z różnokolorowym brokatem sprawdza się niezależnie od pogody.
W listopadzie pora dnia nie ma większego znaczenia, sandacze biorą na okrągło. Zwykle łowi się sztuki ważące 2-2,5 kilograma. Mój największy sandacz ważył nieco ponad pięć kilogramów.
Wojciech Bernaszuk
Janów Podlaski
Prawie wszystkie sandacze wyciągam spod białoruskiego brzegu. Dlatego po udanym wędkowaniu często żartuję, że licencję na wędkowanie powinienem wykupić w Mińsku. Żeby się dobrać do sandaczy, muszę rzucić pod drugi brzeg. Dlatego niezależnie od metody, zestaw musi ważyć przynajmniej 30 gramów. Konieczna jest też mocna plecionka, bo sandacze lubią siedzieć przy zaczepach.