czwartek, 18 kwietnia, 2024
Strona głównaŁowiskoWYBRANE, TAJEMNICZE MIEJSCA

WYBRANE, TAJEMNICZE MIEJSCA

Mieszkam nad Bugiem. Prawdziwe spiningowanie zaczynam w maju, ale nie opuszczam żadnego dogodnego momentu, kiedy tylko pozwala na to pogoda i przepisy. Wybieram się na płytkie rafy, najwyżej dwumetrowej głębokości.

Tam jest sporo ryb niemal wszystkich gatunków, jakie występują w Bugu. I zrozumiałe, tam również najlepiej łowi się drapieżniki.

Rafy to te odcinki rzeki, gdzie na dnie leżą różnej wielkości kamienie. Od małych otoczaków po głazy metrowe, czasami nawet większe. Rafy dobrze widać, kiedy w rzece jest mało wody. Ale kiedy jej poziom jest wysoki, to także można je rozpoznać po załamaniach na powierzchni. Najrybniejsze miejsca na rafach znajdują się daleko od brzegu, na środku rzeki albo przy stronie białoruskiej.

Na rafach drapieżniki zwykle chowają się za dużymi głazami, bo tam są osłonięte od prądu. Ale samo znalezienie takiego głazu nie zapewnia jeszcze sukcesu. Trzeba jeszcze zgrać ze sobą dwa czynniki: tempo ściągania przynęty i szybkość, z jaką nurt przesuwa ją w bok. Nieraz muszę rzucić kilkanaście razy, zanim przynęta zacznie spływać w odpowiednim miejscu z odpowiednią prędkością.

W maju drapieżniki na rafach najchętniej atakują agresywnie pracujące woblery długości od 3 do 5 cm, swoim ubarwieniem przypominające ryby, czyli srebrne lub perłowe z czarnym grzbietem. W płytkich miejscach rafy, mających niewiele ponad metr głębokości, dobre są 3- centymetrowe hornety Salmo, a w wodzie głębszej, do dwóch metrów, 5-centymetrowe tonące shad rapy Rapali lub inne woblery mające podobną akcję i tak samo się zanurzające.

Za każdy dostrzeżony kamień rzucam co najmniej kilkanaście razy. Jeżeli mam taką możliwość, obławiam go z różnych podejść, to znaczy przesuwam się krok po kroczku w lewo i w prawo. Z każdego miejsca na brzegu rzucam w wybrany fragment rzeki różnymi woblerami. Najpierw pływającym, później tonącym, żeby głębiej spenetrować łowisko.

Kiedy obławiam miejsca na granicy zasięgu, używam woblerów typu SDR (Super Deep Runner). Schodzą one bardzo szybko do dna. Jest ważne, żeby zaraz po dotknięciu powierzchni zanurkowały, bo inaczej prąd zniesie je poza miejsce, w którym czają się drapieżniki.

Używam plecionek 0,10 – 0,12 mm. Woda w Bugu jest niekiedy bardzo przejrzysta i ich widok na pewno ryby odstrasza. Z tego powodu mam mniej brań, ponieważ jednak plecionka jest wytrzymała, łatwo wyjmuję duże sztuki.

W czerwcu na rafach gromadzą się stada uklei, bo gdzieś w pobliżu odbywają tarło. Stają się wówczas łatwym łupem drapieżników, które tu przypływają z całej rzeki. Mam wtedy szansę na dużą zdobycz, choć wynik łowienia jest trudny do przewidzenia. Na rafie są bowiem drapieżniki różnej wielkości i któremu przynęta przeleci koło pyska, ten ją atakuje. Nie mam wpływu na to, jaka to będzie ryba, duża czy mała. Z tego samego miejsca można złowić sandacza, bolenia, klenia, a nawet suma i szczupaka. Co jest dziwne, bo normalnie one nigdy nie stoją w tak silnym nurcie.

W okresie tarła uklei najlepsze są 5- centymetrowe woblery o drobnej akcji, takie jak rapala original, srebrne z ciemnym grzbietem. Rzucam je w kierunku środka rzeki i szybko zatapiam, a potem prowadzę na kilka sposobów.

Pierwsze rzuty kieruję w to samo miejsce lub w jego pobliże. Po szybkim utopieniu przynęty nie skręcam żyłki, więc wobler spływa po łuku z taką samą prędkością co rzeka. W zasadzie utrzymuję tylko napięcie linki. Wobler prawie wtedy nie pracuje, ale to najlepszy sposób, zwłaszcza na ryby mało aktywne. Tak spływającego woblera najczęściej atakują bolenie i klenie, a pod wieczór także sandacze.
Po kolejnych rzutach nie puszczam już woblera swobodnie, lecz skręcam żyłkę. Mogę wtedy złowić różne gatunki ryb. Kiedy wobler ściągam dosyć szybko i tuż pod powierzchnią, atakują go bolenie. Klenie najczęściej atakują woblery płynące wolno w pół wody albo prowadzone przy dnie. Wtedy też mogę się spodziewać ataków szczupaka.

Wybrane miejsca staram się obławiać systematycznie. Tylko w czerwcu rzucam w różne strony, z prądem i pod prąd. I niezbyt zważam, czy wobler prześlizguje się obok podwodnych głazów. Wtedy bowiem większość ryb (ale zwłaszcza bolenie) jest nieobliczalna. Błyskawicznie przemieszczają się po rzece i mogą być wszędzie. Rzucam więc we wszystkich kierunkach i prowadzę z różną prędkością.

Oprócz woblerów łowię także na perłowe lub seledynowe kopyta założone na 15-gramowe główki, bo czasami tylko taką przynętą można skusić ryby do brania. Leci daleko, szybko tonie i doskonale penetruje dno.

W lipcu i sierpniu królową rafy jest dla mnie brzana. W Bugu są potężne sztuki. Największa, jaką złowiłem, miała 83 cm i ważyła ponad cztery kilogramy. Na kiju miałem dużo większe, ale nie zdołałem ich wyjąć. Wysiadał kołowrotek, pękała przetarta na kamieniach plecionka, w woblerze prostowały się kotwice itp. Brzany najlepiej biorą wtedy, kiedy się z charakterystycznym furkotem spławiają. Mogą wówczas uderzyć we wszystko, co im przemknie koło pyska.

Kilka brzan złowiłem na seledynowe kopyto na 15-gramowej główce, kiedy polowałem na szczupaki. Ale uważam to za przypadek. Zwykle bowiem biorą na woblery tonące, smukłe, z drobną akcją ogonową. Moim pewniakiem na brzany jest 5-centymetrowa rapala original, srebrna z czarnym grzbietem. Ważny jest sposób jej podania. Wobler musi iść jak najgłębiej i należy go ściągać w takim tempie, żeby od czasu do czasu pukał w dno. Brzany najchętniej atakują woblera prowadzonego w ślimaczym tempie pod prąd. Dobrze, żeby szedł jak najdłużej po linii prostej, ale na rafie o to trudno. Z konieczności więc prowadzę go tak, żeby przez łowisko przechodził łukiem i stukał sterem o dno.

Brzana rzadko tak uderza w przynętę, jak np. kleń lub sandacz. Jej branie przypomina raczej zaczep: jest zatrzymanie, a potem przez dłuższą chwilę nic się nie dzieje. Dlatego zacinam zawsze, gdy wobler spływa nietypowo. Prawdziwe zaczepy zdarzają mi się rzadko, więc ryzyko urwania cennej przynęty nie jest zbyt duże. Nawet jeśli wobler wejdzie za kamień lub zaczepi o jakąś naniesioną przez wodę gałąź, to łatwo go uwolnić. Wtedy wypuszczam z prądem kilka metrów plecionki i silnie szarpię szczytówką.

Po zacięciu każda brzana zachowuje się tak samo. Idzie skosem pod prąd i choćby była duża i silna, zawsze trzyma się kamiennego podłoża. Nie ucieka w zaczepy, nie odpoczywa i w rezultacie sama się zamęcza. Dużej brzany nie można zatrzymywać na siłę. Trzeba z umiarem oddawać jej linkę. Inaczej zanim zawróci, szybciej zdarzy się coś ze sprzętem.

Na rafach, zwłaszcza na środku rzeki, często pokazują się sumy. Łatwo je rozpoznać, bo podczas żerowania robią “plamę”. Tak nasi wędkarze nazywają wir, jaki powstaje na powierzchni wody po ataku suma na inne ryby. Kiedy taką “plamę” zobaczę, to zaraz zakładam agresywnego woblera. Może to być np. shad rap albo jakiś inny do niego podobny.

Do dużych sumów nie mam jakoś szczęścia. Mój największy był długi na 160 cm i ważył 22,5 kg. Brały mi dużo większe sztuki, ale nawet ich nie widziałem. Chociaż większość sumów miałem na kiju Zodiac Dragon, który ma masę wyrzutową do 55 g, i na plecionce 0,30 mm, to nie mogłem ich zatrzymać. Zawsze na szpuli kończyła się linka, a o biegu wzdłuż rzeki nie ma mowy, bo brzegi są zarośnięte. W Bugu sprzymierzeńcem sumów jest również silny prąd. Swojego rekordowego suma holowałem ponad godzinę. Zatrzymałem go po kilkudziesięciu metrach ucieczki. Trwało to kilkanaście minut. Ale to był dopiero początek, bo choć był tak zmęczony, że bezwładnie leżał pod powierzchnią, to pod nogi podciągałem go blisko godzinę, dosłownie centymetr po centymetrze.

Z większymi sztukami nie miałem takiego problemu po prostu dlatego, że nie zdołałem nawiązać walki. Po zacięciu szły z prądem na mocno dokręconym hamulcu, a kiedy kończyła się plecionka, prostowałem kij, żeby nie pękł. Wtedy albo zrywała się linka, albo w woblerze prostowały kotwice, nawet tak mocne jak w Rapali DT.

Sumy najlepiej biorą w lipcu i sierpniu, a idealną porą dnia jest ranek lub wieczór. Czasem żerują przez cały dzień, ale tylko przed burzą. Najpewniejszymi ich łowiskami są rozległe rzeczne płycizny z szybkim prądem. Nie wiem, jak jest w innych rzekach, ale nasze bużańskie sumy nie boją się płytkiej wody. Nawet duże sztuki, ważące po kilkadziesiąt kilogramów, zapuszczają się na półmetrową wodę w pogoni za małymi kleniami. Prąd wody, i to silny, jest więc najważniejszym elementem sumowego łowiska. Nigdy nie złowiłem, ba – nawet nie widziałem ataku suma na tym fragmencie przykosy, gdzie woda płynie leniwie.

Sumy żerują w silnym prądzie i są bardzo szybkie, zwinne i zwrotne. Zawsze jestem pod wrażeniem ich sprawności, kiedy w płytkiej wodzie uda mi się zobaczyć ich ataki na drobnicę. Kilka razy widziałem atak na seledynowe kopyto. Najpierw zobaczyłem gumę, za nią pojawiał się cień ryby, dopiero chwilę później poznawałem, że to sum. Kiedy chwytał w pysk przynętę, równocześnie wykonywał coś na wzór fikołka i to w półmetrowej wodzie. Wszystko trwało ułamek chwili i kończyło się potężnym szarpnięciem wędki.

Nauczyłem się przewidywać, kiedy sum zacznie żerować. Nad wodą robi się martwa cisza. Większe ryby się nie pokazują, nie widać oczkujących kleni, bolenie przestają płoszyć drobnicę. Odnosi się nieodparte wrażenie, że za chwilę coś się wydarzy. Ryby dobrze wiedzą, że w pobliżu jest głodny sum i lepiej zejść mu z drogi.

Najlepszą przynętą na sumy są agresywnie pracujące woblery. Moim pewniakiem jest Rapala DT 16. Agresywnie pracuje, szybko nurkuje, głęboko idzie i można nią daleko rzucić, a jeszcze do tego ma bardzo mocne i ostre kotwice. Najłowniejsze są woblery perłowe lub złote, ale zawsze z ciemnym grzbietem. Łowny jest również Fat Rap Rapali, ale nie wiedzieć czemu tylko czerwony. Technika i taktyka łowienia sumów jest prosta. Wobler zarzucam na głębszą wodę i ściągam na płyciznę. Prowadzę go bardzo powoli w poprzek nurtu.

We wrześniu przenoszę się na wąski Bug, na takie jego odcinki, które mogę przerzucić kilkunastogramową główką. Łowię po białoruskiej stronie. Tam nie ma wędkarzy, za to jest więcej ryb. Poluję głównie na szczupaki. Szukam ich pośród zwalonych do wody drzew. Nie odpuszczam też płycizn, bo i tam na początku jesieni stoją szczupaki. Obławiam każdą przeszkodę, którą dojrzę pod przeciwległym brzegiem, bo za nią na pewno kryje się szczupak.

Łowienie wymaga precyzji. Muszę dokładnie trafić w pobliże przeszkody, a kiedy tylko przynęta dotknie wody, kasuję luz i kontroluję opad. Pierwszy opad jest najważniejszy, bo wtedy jest najwięcej brań.

Łowię ciężko. Nawet w metrowych łowiskach stosuję główki ważące ponad 20 gramów, żebym w czasie prowadzenia miał cały czas kontakt z dnem. A kiedy przynęta w nie uderzy i ją tam na chwilę pozostawię, to prąd wody nie powinien jej przesuwać. W Bugu trzeba łowić blisko dna, bo właśnie tam są duże ryby.

Szczupaki łowię na kopyta o długości 9 – 12 cm. Najpewniejsze ich kolory to perłowy, mleczny, seledynowy, żółty i fioletowy. Wszystkie powinny mieć ciemny, najlepiej czarny grzbiet. Wyjątkiem jest kopyto mleczne. Łowię także na 15-centymetrowe ripery Sharq, bo kolebią się na boki. Używam także wahadłówek, ale tylko wtedy, kiedy szczupaki dobrze biorą i nie muszę się wczuwać w prowadzenie przynęty. Za najskuteczniejszą wahadłówkę uważam srebrną Algę nr 3.

Adam Maryniuk
Kodeń

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments