wtorek, 10 grudnia, 2024
Strona głównaZa granicąDUŻE OKONIE Z MAŁEJ WODY

DUŻE OKONIE Z MAŁEJ WODY

Moja przygoda z wędkarstwem rozpoczęła się przed sześciu laty. Podczas pobytu w Niemczech poznałem ciekawego człowieka, wędkarza co się zowie, co to już niejedną medalową rybę złowił. Nazywa się Lothar Kreuz, jest emerytowanym dyrektorem gimnazjum z małego miasteczka Locknitz, oddalonego od Szczecina o 25 kilometrów.

Namówił mnie do łowienia ryb w Niemczech. Przy jego protekcji zapisałem się do Niemieckiego Związku Wędkarskiego, otrzymałem kartę wędkarską (Deutscher Sportfischer Pab) i wykupiłem roczne zezwolenie (Jahresangelberechtigung). W ramach opłaty rocznej wynoszącej około 90 euro otrzymałem prawo łowienia w kilkuset jeziorach i rzekach całej Meklemburgii. Lothar zabierał mnie na znane sobie łowiska. Wspólnie spenetrowaliśmy 18 jezior i 5 rzek.

Zainteresowało mnie łowienie okoni. Cały okres od wiosny do jesieni poświęciłem na rozpoznanie łowisk. Kupiłem odpowiedni podlodowy sprzęt i trochę błystek podlodowych. Przezornie zaopatrzyłem się też w sprzęt spiningowy, by już od wiosny łowić ryby właśnie tą metodą. Do tego też doszło jeszcze pudełko z przynętami.

Gdy tylko wodę ściął większy mróz, już byłem na pierwszym lodzie. Zima w naszym rejonie jest krótka i raczej łagodna, więc korzystałem z każdej okazji. Pierwszy lód jest fascynujący. Całkiem przezroczysty, jak gruba tafla szkła. Gołym okiem widać pod nim ryby. Majestatycznie przesuwające się olbrzymie karpie, srebrne ławice drobnicy oraz to, co interesuje mnie najbardziej – duże okonie.

Ostrożnie, bez hałasu wiercę pierwsze otwory, co 5 – 10 metrów. Na odcinku około 200 metrów daje to 25 odwiertów. Gdy kończę wiercenie, muszę odczekać około kwadransa, aby – jak myślę – przyroda się uspokoiła. Na ten temat są różne zdania. Koledzy twierdzą, że po wywierceniu otworu można go od razu obławiać. Gdy nie ma już brań, wierci się następne. Ja pozostaję przy mojej metodzie. Wydaje mi się bardziej odpowiednia.

Na początek zakładam małą błystkę podlodową. Nadaję jej odpowiedni ruch, raz w górę, raz w dół. Częstotliwość i skok to sprawa indywidualna, każdy ma swoje patenty. Podczas łowienia nabiera się wprawy i ustala najskuteczniejszy sposób.

Po kilku podciągnięciach mam uderzenie. Okoń jest piękny, gruby i kolorowy, pompuje i nieźle walczy. Ma około 35 centymetrów. To mój pierwszy duży okoń spod lodu. Robię mu zdjęcie. W ciągu trzech godzin obławiam wszystkie pozostałe otwory. W sumie tego dnia, w godzinach od 13 do 16, łowię pięć wspaniałych okoni. Tak się kończy mój pierwszy podlodowy połów.

Te okonie, które zabrałem do domu, miały od 35 do 42 centymetrów i ważyły od 0,7 do 1,1 kilograma. Przy okazji złowiłem też sporo tak zwanych patelniaków, ale darowałem im życie. Niech rosną, na pewno złowię je w następnych latach.

Następna moja wyprawa na lód też przyniosła piękny wynik. Choć lód nie był już przejrzysty jak szkło i ryb nie było widać, brań nie brakowało. Do rekordowego połowu doszło w słoneczne popołudnie pod koniec stycznia. Wspólnie z kolegami z Goleniowa w ciągu dwóch godzin złowiliśmy 27 dużych, ponadkilowych okoni. Po takim wyczynie uznałem, że nie ma sensu łowić tak wielu ryb naraz. Wiem, gdzie są, i mogę je łowić jak na zamówienie. Od tej pory zabieram po 2 – 3 sztuki, resztę wypuszczam.

Po sześciu latach wędkowania doszedłem do mało odkrywczego wniosku, że łowić należy tam, gdzie jest ryba. Znam wody, miejsca, metody i co roku jest tak samo. Łowię dużo dużych okoni. W jeziorach po kilka sztuk kilogramowych i większych, w rzekach więcej, ale tzw. patelniaków, do 30 centymetrów.

W moich stałych łowiskach – mam tu na myśli wolno płynące małe rzeki nizinne – w ciągu dnia można złowić do 100 pięknych patelniaków. Wymiar ochronny okonia wynosi 20 centymetrów, ale tak małych nikt nie bierze. Zabieramy takie, które mają od 25 centymetrów w górę. A zdarzają się w rzece i wyjątkowe okazy, o czym przekonałem się w marcu ubiegłego roku. Na spining złowiłem wówczas okonia życia. Dla mnie, wędkarza z sześcioletnim doświadczeniem, był to olbrzym. Ważył 1,56 kilograma i miał 46 centymetrów długości.

Doszło do tego w łowisku w Niemczech, opisanym w styczniowym numerze “Wędkarza Polskiego” – na dolnym odcinku rzeki Uecker. Była to wyjątkowo piękna niedziela. Nad rzeką przebywało wielu wędkarzy, Niemców i Polaków. Nasi łowią finezyjnie: lekki spining, delikatny zestaw, metoda dżigowania. Po dwóch godzinach miałem już sporo okoni o długości 25 – 30 centymetów. Nagle, podrywając przynętę z dna, poczułem silne uderzenie. Niestety, nie zaciąłem. Krzyknąłem do kolegów: “Chłopaki, tu siedzi duży okoń!”.

Za drugim rzutem w to samo miejsce, a rzucałem na przeciwległy brzeg, znów miałem mocne uderzenie i – nic. Postanowiłem przejść przez oddalony o 200 metrów most na drugą stronę rzeki, żeby łatwiej dobrać się do namierzonej ryby. Rzeka ma w tym miejscu 20 metrów szerokości, a tam, gdzie miałem te dwa mocne uderzenia, jest wyraźny podwodny rów. Stanąłem naprzeciwko kolegów – niedowiarków i byłem zdecydowany im udowodnić, że naprawdę odkryłem kryjówkę dużego okonia. Postanowiłem rzucać aż do skutku. Koledzy żartowali i pokrzykiwali: “No śmiało, pokaż tego olbrzymiego okonia!”.

Nie musieli długo czekać. Już za drugim rzutem nastąpiło to mocno oczekiwane puknięcie. Natychmiast zaciąłem i poczułem przyjemny opór dużego okonia. Sprzęt miałem delikatny, więc hol był bardzo emocjonujacy. Cóż za uczucie! Ryba pompuje, odjeżdża, robi zrywy – walczy wspaniale. Hamulec mojej sedony jest ustawiony idealnie, delikatna wędka amortyzuje zrywy. W końcu okoń się poddaje, wypływa na powierzchnię około pięciu metrów od brzegu. Naszym oczom ukazuje się gruby, najeżony kolcami garbus. Kibice zacichli. Patrzyli z podziwem. Podebrałem okonia jednym palcem, wkładając mu go w pyszczek, i uniosłem w triumfalnym geście, demonstrując moją zdobycz. Wszyscy mi gratulowali. Niemieccy wędkarze twierdzili, że jest to największy okoń złowiony w tej rzece. Następuje pomiar: 46 centymetrów. Dostaję brawa. Tego dnia złowiłem jeszcze jednego kilogramowego okonia.

Rzeka, o której piszę, to mała, spokojna, nizinna woda. Ryby mają tu idealne warunki do rozrodu i życia. Wpływają jesienią z Zalewu Szczecińskiego i pozostają do wiosny. Latem, gdy wody jest mniej, a jej powierzchnię przykrywa roślinność, kończy się czas spiningu. Można łowić tylko na spławik i grunt w wolnych od roślin oczkach. Ryb nie brakuje. Przez te lata, które tu łowię, zdarzały mi się piękne okazy: metrowe szczupaki i ponadkilowe okonie. Są tu też średnie i małe sandacze, a także piękne klenie ważące od 1,5 do 2,5 kilograma. Jest sporo amurów, niewielkich karpi i węgorzy. Są piękne płocie, leszcze i liny.

Stefan Wodejszo

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments