Są przynęty, do których się trudno przekonać. Wtedy o nich mówimy, że są mało łowne. Czasami jednak taką przynętę zarzucimy, choć nie mamy do niej zaufania, wręcz jej nie lubimy. Robimy to tylko po to, żeby ją urwać, żeby nie zajmowała miejsca w pudełku.
I niespodziewanie złowimy rybę! Od razu patrzymy na nią innym okiem. Nabieramy do niej przekonania, chociaż przed chwilą mieliśmy o niej zupełnie inne zdanie – mówi Krzysztof Laskowski. – Nie inaczej zaczęła się moja historia z kogucikami.
zisiaj już nie pamiętam, skąd się w moim pudełku wzięły dżigi z piórami. Leżały. Czasami nimi łowiłem, ale zawsze bezskutecznie. Sporo natomiast o nich czytałem. Wiedziałem, jak się je buduje, po co jest w nich kołnierz, jaką funkcję spełniają pióra. Ciekawiły mnie te przynęty, bo mówiono, że są dobre na sandacze. Moje zainteresowanie graniczyło z uporem. Powiedziałem sobie, że muszę się nauczyć łowić kogutami. Swoją rolę w tej nauce odegrał kij.
Na początku kupowałem różne koguty. Ale że przynęty te nie są tanie, a przy tym sporo się ich urywa, sam zacząłem je robić. Najpierw się starałem, żeby były dokładnie takie jak te, które kupowałem w sklepie lub oglądałem w czasopismach. Później robiłem je po swojemu, bo źródeł moich niepowodzeń upatrywałem w ich budowie. W tym, że mają za mało albo za dużo piórek, że może kołnierz jest zbyt duży jak na wagę dżiga, że uszko do wiązania żyłki znajduje się w złym miejscu. Robiłem koguty różnej maści. Dużo nimi łowiłem i na różne sposoby. I nie wiem, dlaczego na początku się zasugerowałem, że tą przynętą łowi się wyłącznie techniką podrywania. Tutaj kłaniam się autorom gazetowych artykułów. Nie wszystkim oczywiście. Kiedy już się nauczyłem tymi przynętami łowić, ich autorytet mocno w moich oczach zblakł.
Łowiłem techniką ostrego podrywania przynęty. Ręce bolały, a ryby miałem tylko od czasu do czasu. Wtedy trafiłem na artykuł, który czytałem już kilka lat wcześniej, ale dopiero teraz dostrzegłem, i to na obrazkach, że taki sposób łowienia to tylko jedna z możliwości posługiwania się kogutem. I to wcale nie najlepsza, bo służy ona wyłącznie do lokalizowania ryb. Kiedy już się stwierdzi, że one w łowisku są – tak jest w tym artykule napisane – to stosuje się skuteczniejsze sposoby prowadzenia. Zacząłem więc łowić techniką, która się nazywa pływaniem. Teraz łowiłem już więcej ryb. Na razie tylko szczupaków, okonie trafiały się rzadko. Ale miałem dużo brań, z którymi nie mogłem sobie poradzić. Pomógł przypadek.
Złamałem szczytówkę. Łowiłem kijem 2,7 metra, więc odłamałem ze szpica jakieś 15 centymetrów, do pierwszej przelotki. Przelotkę stopkową zdjąłem i w to miejsce założyłem przelotkę szczytową. Odtąd zacząłem łowić także okonie. Po prostu kij się stał sztywniejszy i dzięki temu mogłem lepiej kontrolować pływającego dżiga. Na pozór się wydaje, że powinno być odwrotnie, że właśnie miękka szczytówka nie pozwoli, by dżig wykonywał szarpane ruchy. Tymczasem szczytówka powinna być sztywna na tyle, żeby cały czas utrzymywać dżig na napiętej żyłce, ale nie aż tak, żeby się okonie odbijały od przynęty. Przy braniu musi się lekko ugiąć, poddać, na ten pierwszy ułamek sekundy, który mi wystarczy, żeby zaciąć w tempo. Jednym słowem przez cały czas muszę mieć kontakt z przynętą.
Kiedy zacząłem wędkować, łowiłem ryby w ogóle. Aż przyszedł czas, że zacząłem łowić selektywnie. Nie wszelakie ryby, ale konkretne ich gatunki. Już wiedziałem, co lubią okonie, a czego chcą pstrągi lub szczupaki. Ryby rozróżniały przynęty, a ja poznawałem najbardziej odpowiednie sposoby ich prowadzenia.
Takie stwierdzenie może się komuś wydawać bałamutne, ale… Proszę sobie wyobrazić taką oto sytuację. Jest łowisko o głębokości półtora metra. Trochę roślinek, na dnie pokrytym cienką warstwą mułu prześwitują duże łaty piasku. Leży jakaś gałąź, z dna wystają szczątki ubiegłorocznych trzcin. Łowię kogucikiem na dwugramowej główce. Po paru rzutach utrafiłem w dobre kolory: miękki brązowy ogonek z czerwonym akcentem, popielata jeżynka z sierści sarny. Pierwszy okoń, za chwilę drugi, później kolejne. Ale im tych okoni mam więcej, tym każdy następny jest mniejszy. Zmieniam przynętę. Zakładam koguta w tych samych kolorach, ale na dżigu ważącym 6 gramów. Po kilkunastu kolejnych rzutach z tego samego miejsca wyciągam dwa szczupaki.
Te i podobne przygody – a muszę tu dodać, że na rybach jestem dosyć często – kazały mi zwracać uwagę na wiele zjawisk. Tym bardziej że one w różnych miejscach dość często się powtarzały.
Łowię wyłącznie w wodach płynących: w Bugu, Narwi i Liwcu. Nie odpuszczę nawet małemu kanałowi, ale woda musi w nim płynąć. Niemal wszędzie postępuję podobnie. Staram się, żeby przynęta płynęła nad dnem i od czasu do czasu je muskała, uderzała o jakąś przeszkodę. Co jakiś czas kładę ją na dnie. Leży tam długą chwilę, a potem ją raptownie podrywam albo powoli przeciągam. Innym razem podnoszę ją łagodnym ruchem i płynę dalej. Czasami wszystkie te elementy prowadzenia łączę w jednym przeciągnięciu, innym razem łowię tylko na jeden sposób. To zależy, jak akurat żerują ryby. Nie ma bowiem jednego uniwersalnego sposobu.
Najlepiej oddaje to artykuł o łowieniu dżigami z piór i włosia: “Jest wiele sposobów prowadzenia dżiga, ale wszystkie po zgrupowaniu dają się podzielić na cztery sposoby… Każdy wędkarz dodaje do nich swoją inwencję oraz wiedzę o łowisku i zwyczajach ryb, co owocuje unikalnym sposobem łowienia w danym miejscu i w danym dniu”. Z tego samego artykułu jeszcze jedno zdanie: “Żyłka musi być przez cały czas napięta, szczególnie kiedy przynęta opada”.
Nie łowię wyłącznie swoimi kogutami. Stosuję też woblery, blachy i gumy. Do okoni rzucam również bocznym trokiem, a jest to przecież sposób nie tylko bardzo rybodajny, ale również pozwalający się przekonać czy okonie w ogóle są w łowisku. Mam więc prawo stwierdzić, że ryby, zwłaszcza okonie, najpewniej biją w koguty. A to dlatego, jak sądzę, że ta przynęta najbardziej przypomina im naturalny pokarm. Wnioskuję to z tego, że okonie w różnych sytuacjach reagują nie tylko na inny sposób prowadzenia, ale również na inną budowę koguta. Przy dnie raz biorą lepiej na ogonek sztywny, innym razem ma miękki, ale kiedy łowię w toni, nie reagują ani na sztywny, ani na miękki. Do łowienia w toni potrzebne są koguty z długim ogonkiem, który podczas prowadzenia faluje.
I jeszcze jeden argument za tym, że rybom koguty kojarzą się z naturalnym pokarmem. Otóż najlepiej sprawdzają się one w łowiskach płytkich, nawet dwumetrowych, ale tylko tam, gdzie woda jest przejrzysta lub w miarę przejrzysta. Za przykład niech posłuży Bug. Wiosną i jesienią jego wody niosą wiele iłów. Nie są zbyt przejrzyste. Wtedy łowię na niewielkich głębokościach i niemal wyłącznie przy brzegu. W miarę jak woda się oczyszcza, sięgam kogutami głębiej, ale – to ważne – łowię ryby również w tych miejscach, gdzie próbowałem łowić, gdy woda była mocno przetrącona. Dla mnie wniosek jest taki, że wcześniej ryby były tu i tam, ale brały tylko te, które dobrze widziały przynętę. Dodam tu jeszcze jeden argument. Koguty to bardzo dobra przynęta na pstrągi, a przecież niemal zawsze łowi się je w wodach przejrzystych.
Nie mam zamiaru nikogo do swoich przynęt przekonywać, bo wiem, że i tak byłoby to bezskuteczne. Kilka lat temu mój kolega, spiningista i muszkarz, nauczył mnie robić muchy i koguty. Teraz wie on również, jak i ile ryb na te przynęty łowię. On sam ich jednak nie używa, bo, jak mówi, nie ma do nich zaufania. Cóż dopiero mówić o innych wędkarzach, nawet o uczestnikach wspólnych wypraw. Im dłużej łowię kogutami i im więcej ryb wyciągam, tym bardziej mi nie wierzą, że dzieje się to za sprawą tych właśnie przynęt. Dzisiaj mam tylko dwóch uczniów, kolegów z wędkarskiego podwórka. Nauczyłem ich łowić kogutami. Wnoszą do tego swoje doświadczenia i pomysły i teraz czasem ja u nich coś podpatruję.
Robię koguty w różnych kolorach i na różnych dżigach. Nawet takie, które mają skrzydełka. Podczas rójek owadów łowię nimi przy powierzchni i w toni. Wiążę je na główkach jedno- i dwugramowych. Najczęściej jednak używam kogutów o wadze od 3 do 7 gramów. Ma to związek z grubością moich żyłek. Ich średnica wynosi od 0,12 do 0,18 mm. Najcieńsze służą do lekkiego łowienia przy powierzchni, najgrubsze do łowienia ciężkimi dżigami szczupaków i sandaczy. Już od wielu lat używam tego samego kija z odłamaną szczytówką.
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, moim zdaniem ważną. Tyczy się ona nie tylko kogutów, lecz w ogóle spiningowania. Tam, gdzie łowię, są również głębokie rynny i doły. Nie omijam ich, ale wtedy nie uwiązuję kogutów cięższych niż siedem gramów. Staram się zająć stanowisko na brzegu w takim miejscu, żeby prąd wody wpychał przynętę w głębinę, a nie wyrywał jej do powierzchni. Przy takim prowadzeniu jest więcej brań niż wtedy, gdy opukuję dno. Kogut musi pływać tak jak rybka. Poddawać się wirom, przesuwać się z szybkością nurtu, kiedy jest w toni, i wolno płynąć przy dnie. To nie łowienie, to zabawa z przynętą.
Krzysztof Laskowski