piątek, 19 kwietnia, 2024
Strona głównaGruntJESIEŃ WĘGORZY

JESIEŃ WĘGORZY

Pod koniec października na Pomorzu zaczynają wiać silne wiatry, często pada. W taką właśnie brzydką pogodę w jeziorach intensywnie żerują węgorze. Im odpowiada niskie ciśnienie, zachmurzone niebo, sfalowana i mętna woda. Brań można się spodziewać przez cały dzień, zarówno o świcie lub wieczorem, jak i w samo południe.

W dzień węgorzy szukam poza przybrzeżną ławicą, na bla tach o pofałdowanym dnie, z niewielką ilością mułu i roślin, gdzie głębokość wynosi co najmniej sześć metrów. Świetne są także okolice podwodnych górek i poprzecznych wzniesień. Do tych łowisk dotrzeć można tylko łódką. Łowię na zestaw spławikowy: żyłka główna 0,25 mm, półmetrowy przypon z plecionki, spławik o wyporności 6 – 8 g z długą antenką, żeby go było dobrze widać na wodzie rozkołysanej wiatrem. Na haczyk (nr 4, z uszkiem i zadziorami) zakładam rosówki lub pęczki czerwonych robaków. Uważam, że to najskuteczniejsze przynęty na dzienne węgorze. Grunt ustawiam tak, by przynęta unosiła się kilka centymetrów nad dnem. Łodzią staję tyłem do wiatru. Zestaw puszczam w dryf, ale go powstrzymuję, gdy na silnej fali spływa zbyt szybko.

W ten sposób obławiam wodę w promieniu nawet 50 metrów. Nierzadko zamiast węgorza weźmie ładny okoń albo leszcz, niekiedy żyłkę przetnie szczupak. Ryby połykają dżdżownice błyskawicznie, na miejscu. Z zacięciem nie zwlekam. W dzień rzadko udaje się złowić węgorza powyżej kilograma. Także jesienią okazy najlepiej łowić w bezksiężycowe noce. Nie potrzeba wypływać na jezioro, bo wtedy węgorze żerują przy brzegu. Wędki zarzucam na stok, w miejsca, gdzie jest głębiej niż dwa – trzy metry. Łowię na spławik ze świetlikiem. O tej porze na haczyku wolę mieć żywca (płotka, ukleja, krąpik), którego stawiam metr nad gruntem. Rybka to pewniejsza przynęta na duże węgorze, ponadto nocą do robaków natrętnie dobierają się jazgarze i krąpie, powodując wiele fałszywych alarmów.

Najwięcej brań mam od zmroku do godziny 22 – 23. Często spławik jest ściągany do brzegu. To sprawka węgorzy płynących na żer w przybrzeżne partie jeziora, które pochwyconą zdobycz ciągną ze sobą i zjadają w ruchu. Jeżeli za przynętę mam żywca, branie zacinam po kilku minutach, kiedy zwinę luz żyłki i na końcu wędki poczuję żywy opór. Nie ma w tym ryzyka, bo węgorz bardzo rzadko rezygnuje z pochwyconej ofiary. Wprost przeciwnie, tym szybciej ją połyka, kiedy ktoś chce mu zdobycz zabrać

Środek nocy zwykle jest słaby. Węgorze buszują w roślinach, trzcinowiskach, wpływają w przybrzeżne zakamarki, pod korzenie drzew. Z takich miejsc niezwykle trudno je wyholować. Jeżeli nawet odnajdą naszą przynętę, natychmiast oplączą żyłkę o zawadę. Lepiej się zdrzemnąć i poczekać do świtu, kiedy będą opuszczały przybrzeżne partie jeziora i spływały do swoich dziennych kryjówek. O tej porze zarzucam żywca na grunt, kilka metrów poza strefę roślin. Sunący dnem węgorz nie przepuści zdobyczy, która znalazła się na jego drodze. Branie jest zdecydowane, żyłka szybko ucieka z kołowrotka w kierunku środka jeziora. I tym razem węgorz połyka przynętę w ruchu, ale zatrzyma się dopiero przy kryjówce, może więc wyciągnąć nawet całą żyłkę. Z mojej praktyki wynika, że najlepiej zacinać, kiedy ze szpuli zniknie 20 metrów. Zamykam kołowrotek, odczekuję, aż żyłka się napręży, i tnę z całych sił.

Wojciech Mazurek

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments