Tegoroczne bardzo ciepłe lato zepsuło urlop niejednemu wędkarzowi. Przez cały dzień brania były kiepskie i tylko po chwilach chłodu ryby na krótko dawały o sobie znać. Kto ma w domu psa lub kota zapewne zauważył, że podczas upałów zaszywały się w jakiś kąt i do późnego wieczora nie dawały znaku życia. Nie inaczej było z rybami. W ciepłej wodzie jest mało tlenu i ryby są jak otępiałe. Dopiero we wrześniu jeziora zaczynają być wdzięcznymi łowiskami.
Z grubsza jeziora można podzielić na dwa rodzaje. W jednych woda jest przejrzysta, w drugich przejrzystość wody jest mała i występują zakwity. Najszybciej nagrzewa się woda zawiesista, w niej też najprędzej zaczyna brakować tlenu. W takich warunkach w miarę dobrze można łowić tylko ryby ciepłolubne, np. amury i karpie. Rodzime gatunki żerują chimerycznie i prawdę mówiąc nie ma na nie sposobu. Owszem, trafi się czasem duży leszcz, okoń lub płotka, ale są to brania pojedyncze i nieraz trzeba dokonywać cudów, żeby sprowokować kolejną rybę. W takich jeziorach woda stygnie dosyć późno i życie wolno wraca do normalnego stanu. Często jeszcze we wrześniu ryby żerują chimerycznie, tylko w najchłodniejszych porach dnia, a nawet najmniejsze skoki ciśnienia powodują, że brania całkiem ustają.
Wiedząc zatem, że życie zależy od tlenu, kierujmy wędkę tam, gdzie może go być najwięcej. Na pewno są to dopływy, także ta część jeziora, w którą uderza fala wywołana wiatrem, oraz jego najgłębsze partie, gdzie na dnie leżą kamienie, bo tam zapewne są podwodne źródła. Dobrze jest także łowić koło wysokich skarp. Przez nie woda się przesącza do warstwy wodonośnej, która jest na poziomie dna jeziora. W takich miejscach dno może być miękkie, pozbawione kamieni, ale woda jest tam chłodniejsza i przyciąga ryby.
Pierwszą oznaką, że jezioro zaczyna wracać do normy, są atakujące przy powierzchni okonie. W większości jezior żyją one przeważnie w toni. Cały czas pływają w najchłodniejszych warstwach wody, gdzie również przebywa ich pokarm.
Norma normą, nie można jednak od razu zacząć łowić wszystkich ryb tak, jak się to robiło w okresie najlepszego ich żerowania. Nadal, tak jak w środku lata, zanętę należy sypać skromnie i stosować raczej technikę „na macanego”. Nie siedzimy ze spławikówką w jednym miejscu i nie łowimy pasywnie. Garstka zanęty, spławik do wody i zestaw ciągle podciągamy. Wystarczy po kilka centymetrów, byle przynęta była cały czas w ruchu. Nie można też zapomnieć o ciągłej zmianie gruntu, bo w ciepłej wodzie nawet leszcze ważące po kilka kilogramów pływają metr – dwa pod powierzchnią. W wyobraźni podzielmy warstwę wody na cztery i zacznijmy od pół metra nad dnem. Obserwujemy spławik. Nie zawsze zasygnalizuje nam branie, ale gdy się lekko zabuja, to będzie znak, że ryby ocierają się o przypon. Zbadajmy dokładnie, w której warstwie wody te ryby są, rzućmy trochę słabo sklejonej zanęty, od razu połóżmy tam zestaw i prowokujmy ryby do brania delikatnymi podciągnięciami. Gdy brania zanikną, miejsce trzeba zmienić. Czekać nie warto, ryby nie wrócą.
Sytuacja się radykalnie zmieni, kiedy przez jezioro przejdą kilkudniowe silne wiatry. Pamiętajmy jednak, że woda ma dużą pojemność cieplną
i jeszcze co najmniej przez kolejny miesiąc nie połowimy sobie tak, jak po pierwszych przymrozkach.
W tych jeziorach, w których woda jest przejrzysta, procesy odtleniania nie są tak intensywne. Na przynęty ryby reagują normalnie, ale patrzą na nie trochę podejrzliwie, bo mają ogromne ilości pokarmu naturalnego. Przeszkadza im także słońce, dlatego chowają się wśród roślin. Można je stamtąd wyciągnąć zanętą dobrze pracującą i podaną blisko podwodnego zielska. Drapieżniki w przejrzystej wodzie nie próżnują. Cały dzień atakują rybi drobiazg, ale za bardzo się za nim nie uganiają. Czatują usadowione wśród trzcin, kapelonów i rdestu. Dlatego spiningistom bardzo pomogą wszelkie antyzaczepowe systemiki. Przynęty muszą być prowadzone o wiele szybciej niż zwykle, żeby ryba miała mało czasu do namysłu.