wtorek, 16 kwietnia, 2024

NUMER JEDEN

Tego dnia umówiłem się z Mirkiem, że pojedziemy na ryby nad Zalew Miedzna Murowana w Opocznie. Pogoda, niestety, nie dopisała, wiał silny wiatr, który przyniósł rzęsisty deszcz. Było zimno i nie przyjemnie. Na miejsce dojechaliśmy około 5:30. Rozłożyliśmy sprzęt i ubrani w wodery weszliśmy do wody. Przy niekorzystnym wietrze prosto w twarz obrzuciliśmy przynętami cały wschodni brzeg. Po trzech godzinach biczowania wody okazało się, że żadna z naszych przynęt nie skusiła ryby poza jednym okonkiem, którego złowił Mirek. Przeszliśmy jeszcze na godzinkę łowienia na rzeczkę zasilającą zbiornik, tam padło tylko kilka następnych okonków „choinkowej” wielkości i nawet pobicia większej ryby. Zupełnie martwa woda. Po naradzie zdecydowaliśmy, że pojedziemy jeszcze na nasze bankowe łowisko na Pilicy. Zajęło nam to tylko pół godziny. Mirek poczuł trudy wczesnej pobudki i został w samochodzie, żeby się zdrzemnąć.

Znałem ten odcinek wody jak własną kieszeń. Od razu wszedłem w odpowiednie miejsce i po kilku rzutach miałem sandacza około dwóch kilo. Postanowiłem „zrobić” ten odcinek wody centymetr po centymetrze. Rezultat był zaskakujący – w niespełna pół godziny miałem dwa sandacze i trzy grube okonie. Obudziłem Mirka i pokazałem mu ryby. Natychmiast wygramolił się z auta i zabrał się do łowienia. Ja w tym czasie przeszedłem na drugi brzeg, tam miałem wiatr w plecy. Dołowiłem jeszcze szczupaka i miałem jedno puste pobicie. Po powrocie w okolice samochodu złowiłem jeszcze sześć grubych okoni.
Ten dzień okazał się więc rybny, mimo że pogoda była pod psem. Na Miedznej nie miałem nawet pobicia, a na Pilicy w ciągu dwóch i pół godziny wyholowałem dwa sandacze, szczupaka i dziewięć okoni. Zacząłem rozmyślać nad przyczyną.

Oba łowiska były ponad wszelką wątpliwość tak samo rybne, warunki atmosferyczne te same. Jedno, co przychodziło mi do głowy, to różnica stosowanej przynęty. Tam używałem przede wszystkim ciężkich wirówek, wahadłówek, dużych kopyt i sporych woblerów, także „paproszków”. Na Pilicy zaś łowiłem tylko jedną przynętą – Rapalą Countdown, długości siedmiu centymetrów. Mogłem nią rzucić zaledwie piętnaście do dwudziestu metrów, a jednak to wystarczyło, żeby wywabić drapieżniki spod faszyny umacniającej brzeg rzeki. Od tego dnia tym woblerem zaczynam wędkowanie i na nim je kończę. Do dzisiaj złowiłem na niego również bolenie, jazie, klenie i pstrąga potokowego. Jest bardzo ogryziony i sfatygowany. Ten jeden wobler okazał się więc uniwersalny na każdą rybę i jest moim numerem jeden.

JoteS

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments