Jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych do okoni odnoszono się z lekceważeniem. Tylko nieliczni wędkarze łowili je na spining. Dla większości był to natrętny przyłów podczas wędkowania na spławik lub z gruntu. Niewiele uwagi poświęcała im też ówczesna wędkarska prasa. Co się więc stało, że dziś okonie budzą tak wielkie zainteresowanie?
Otóż w polskich łowiskach zaczęło gwałtownie spadać, i nadal spada, pogłowie szczupaków, ryb bardzo przez wędkarzy lubianych. To jedna z głównych przyczyn tego zjawiska. Kiedy każdy mógł złowić szczupaka, nikt nie zaprzątał sobie głowy okoniami. Zwróciliśmy na nie uwagę dopiero wtedy, gdy szczupaków zaczęło brakować. Wprawdzie okonie pierwsze zareagowały na degradację wód i ich odłowy rybackie gwałtownie się załamały, ale ciągle jeszcze było ich u nas bardzo dużo. Powstało też wiele zbiorników zaporowych, gdzie okonie stawały się rybą dominującą. Ale…
To rosnące zainteresowanie spowodowało, że z roku na rok o okonia też już jest coraz trudniej. W pogoni za sukcesem wędkarze zaczęli stosować nowe techniki łowienia i posługiwać się nowym, lepszym sprzętem. Zbiegło się to ze zmianami na rynku. W sklepach pojawiły się markowe wędkarskie towary jeszcze kilka lat wcześniej nie do kupienia. Przedtem wszystkie drapieżniki łowiło się jedną wędką, teraz wędkarz, wybierając się na ryby, zabiera rozmaity ekwipunek, zależnie od tego, co ma zamiar łowić. Spiningiści szybko przyswoili sobie pikery z wymiennymi szczytówkami z pełnego włókna szklanego, na których było wreszcie widać delikatne brania. Podstawowym kijem okoniarza są dziś tzw. wklejanki ze szczytówkami z włókna węglowego. Przekazują one do ręki drgania wywołane braniem ryby, więc nie trzeba się wpatrywać w czubek kija.
Na okonie chodziło się ongiś z przynętami, które wabiły również inne ryby. Były to głównie obrotówki. Za najlepsze uchodziły meppsy (wówczas bardzo drogie) i ich rodzime podróbki. Rychło się jednak okazało, że okonie są nie mniej wybredne niż np. sandacze i byle czego do pyska nie biorą. Z tym odkryciem zbiegła się rewolucja w spiningu, którą na przełomie lat 80/90 wywołały miękkie przynęty. Pierwsze gumki docierały do Polski w paczkach od rodzin mieszkających w Stanach. Potem co zamożniejsi wędkarze (dolar był niebotycznie drogi) zamawiali je w amerykańskich firmach wysyłkowych. Z masy przeróżnych kształtów i kolorów wybierało się tylko takie, które przypominały rybki i podczas prowadzenia przekazywały na wędkę wyczuwalne bicia. „Niechodzące” dziwolągi odrzucano. Zanim tak naprawdę nauczyliśmy się łowić gumkami, minęło dobrych parę lat.
Długo uważano, że o skuteczności twisterów i ripperów decyduje tylko ruch: plastikowe przynęty są bardziej podobne do naturalnego pokarmu niż np. obrotówka. Kolor przynęty miał znaczenie drugorzędne, ale za najskuteczniejsze uchodziły barwy jasne: biała, perłowa i żółta. Złą opinię miały gumki „brudne” (zielone, brązowe). Wielu wędkarzy twierdziło, że przypominają zielsko i żaden normalny drapieżnik ich nie weźmie. Przez minione 10 lat przetestowaliśmy chyba całą paletę barw, zarówno występujących w przyrodzie, jak i sztucznych. Co roku w modzie był inny kolor, wystarczy wspomnieć krwistą czerwień, zieleń, pleksi, fluo. W końcu doszliśmy do koloru motor-oil, bez wątpienia największego hitu wśród kolorów przynęt na okonie. Ale to jeszcze nie był koniec drogi. Przebojem minionego roku stały się twistery w kolorze ciemnofioletowym.
Zmieniała się też wielkość przynęt. Najpierw okonie łowiono tylko na duże gumy. Powód? Używany sprzęt uniemożliwiał spiningowanie paprochami. Toporne wędki i grube żyłki nie pozwalały też poprowadzić przynęty finezyjnie, trudno było zauważyć brania i odróżnić je od zaczepów. Jeszcze na początku lat 90. najcieńsza żyłka (powszechnie dostępna była tylko krajowa, gorzowska) miała średnicę 0,15 mm i wytrzymałość 0,9 kg, rwała się jak nić. Przyczyną niechęci do małych gumek było również przyzwyczajenie. Wielu wędkarzom wydawało się śmieszne, żeby do wędki przywiązywać takie maleństwo. Wiadomo przecież, że im większa przynęta, tym większa ryba. Stopniowo i to przekonanie zaczęło się zmieniać. Pojawiły się delikatne wędziska, kołowrotki, cienkie i dobre żyłki.
Na początku gumowe przynęty prowadziło się tak samo jak błystki, ściągając je w jednostajnym tempie w toni. Dużo czasu minęło, zanim wędkarze poznali inne metody, jak się okazało, znacznie skuteczniejsze. Zauważono, że do sporej ilości niespodziewanych brań dochodzi tuż po zarzuceniu przynęty. Z tej obserwacji narodziła się technika łowienia z opadu. Gumki zaczęto ściągać skokami; pozwalano im swobodnie opaść na dno i tam je chwilę przetrzymywano. Kolejnym krokiem był zestaw z bocznym trokiem. Umieszczając obciążenie poza przynętą zdołano znacznie wydłużyć opad i odchudzić gumki. Stały się przez to tak atrakcyjne, że okonie biorą je teraz za swój naturalny pokarm.
Osobny rozdział to główki jigowe. Do przynęt okoniowych nie potrzeba takiej wielości kształtów jak w przypadku sandaczy. Na ogół wystarczają główki okrągłe, a do paproszków nawet zaciskana na haczyku śrucina. Z rzadka na zestawach okoniowych widuje się główki typu pocisk (gdy nurt jest głęboki i wartki), stand up (do zbrojenia raczków) lub końskie głowy w połączeniu ze skrzydełkiem. Przy połowie okoni większą rolę od kształtu główki odgrywa jej kolor.
Długi czas nadziewaliśmy gumy na główki w naturalnym kolorze ołowiu. Z czasem jednak niektórzy wędkarze zauważyli, że kolor główki też ma znaczenie i to na tyle duże, że łowiąc tym samym twisterkiem, ale uzbrojonym w jigi różne co do barwy, można osiągać różne wyniki. Wystarczy, że założy się nie taką główkę, by liczba brań drastycznie spadła. Odkryto też, że niektóre kombinacje kolorów są szczególnie skuteczne. Bardzo dobre jest np. połączenie białej główki z czerwoną gumką (lub na odwrót). Zauważono też, że brań jest więcej, kiedy się na przynęcie namaluje oczy lub choćby czerwoną kropkę.
Co dalej? Miękkie przynęty są modne i skuteczne, producenci proponują nam coraz to nowe ich odmiany. Kiedyś, aby nadać im pożądane właściwości, gotowało się je w wodzie lub strzygło żyletką. Dzisiejsze gumki są bardzo miękkie, gibkie, pachnące, a wędkarze ciągle wymyślają nowe techniki ich prowadzenia, zwłaszcza w pionie. Sądzę, że na okonie będą one jeszcze długo przynętą nr 1.