Długo i dużo trzeba by pisać o Sławomirze Gumiennym, żeby pokazać, jak zdobył uznanie kolegów wędkarzy. Bo że je zdobył, i to niemałe, nie ulega wątpliwości. Prawie każdy wędkarz w Sulechowie odpowie „Guma”, kiedy go zapytać, kto najlepiej łowi okonie na spining. – Musisz o nim napisać – mówili mi znajomi ze spiningowej kadry Polski.
Na pierwsze spotkanie wybraliśmy Kanał Nietkowicki, a dokładniej – jego środkowy odcinek. Odcinek dolny to łowisko znane, szczególnie wiosną. Wpływa do niego wiele płoci, a okonie trzymają się przez cały rok. Ale nawet w okresach najlepszego żerowania dużej sztuki się nie złowi. Dlatego rasowi spiningiści wybierają odcinek środkowy. Zarośnięte lasem brzegi, w wodzie wiele zawad, nawet żywczarze mają trudności. Za to złowiony okoń rzadko kiedy ma mniej niż 25 centymetrów.
Sławek to kawał chłopa. Ponad 180 centymetrów wzrostu, grubo ponad setka wagi. Jednak nie stąpa głośno, nie łamie gałązek. Pomiędzy nadbrzeżnymi krzakami przemyka się ze zwinnością zająca. Kanał ma ciemne dno. Leżą na nim liście i niewielka, kilkucentymetrowa warstwa mułu. Nigdy się tego wiele nie uzbiera, bo wczesną wiosną dno spłukuje silny prąd wody. Spuszczane są stawy hodowlane. Po tym zabiegu w kanale pozostają okazałe karpie, liny, szczupaki, a także okonie.
„Patrząc na tę wodę ulega się złudzeniu, że jest mało przejrzysta. Tak jednak nie jest i ryby nas doskonale widzą, gdy tymczasem same upodobniają się do podłoża. Dlatego chodzić trzeba nie tylko ostrożnie, ale i tak, żeby być mało widocznym. Tutaj, nad kanałem, nie jest to trudne, bo za plecami są drzewa, ale kiedy brzeg jest odsłonięty, to można przez cały dzień nie złowić najmniejszego okonia, jeżeli żerują przy brzegu. Po prostu się płoszą i zaszywają w najciemniejsze doły”.
Obserwuję, jak łowi. Wcześniej rozmawialiśmy o tym, że biorą z opadu i tylko czasami zasysają z dna. Jednak opad opadowi nierówny, bo liczy się także wysokość skoku i siła, z jaką jig uderza o dno. Sławek łowi szybko, nietypowo. Rzut pod drugi brzeg. Kilka uderzeń jigiem w dno co dwadzieścia centymetrów. Później metrowe przeciągnięcie (jig wędruje pół metra nad dnem) i kilka półmetrowych skoków. Niczego nie robi regularnie. Odnoszę wrażenie, że przy takim prowadzeniu każde puknięcie przynęty w dno jest inne. Opad jiga raz jest szybszy, bo „Guma” na krótką chwilę opuszcza szczytówkę, innym razem wolniejszy, bo po przerwie w skręcaniu żył-ki szczytówka idzie nieznacznie w górę. Wszystko po to, żeby okonia zaintrygować.
„Jeżeli okonie są, to na pewno się do przynęty zbliżą. Nie zawsze jednak chcą w nią uderzyć. Wiele rzeczy im w tym przeszkadza. Najczęściej to, że się przynęta porusza nie tak jakby chciały. Dlatego prowadzę różnie. Dopiero gdy mam już za sobą pewną liczbę brań, mogę się zorientować, co im odpowiada, i wtedy łowię już jednakowo”.
Z jednego stanowiska rzuca pięć razy, czasem trochę więcej. Mało kiedy powtarza rzut w to samo miejsce, ale zawsze przynętę prowadzi podobnie. Sposób łowienia zmienia tylko wtedy, kiedy na dnie są zaczepy, ale to wymusza osłona antyzaczepowa. Jig, który ma antyzaczep, najlepiej się bowiem sprawdza, kiedy jest delikatnie przeciągany po gałęziach.
„W jednym miejscu nie ma co za długo siedzieć. Jeżeli okonie chcą brać, to się natychmiast odezwą. Pukną w przynętę. Zawirują koło żyłki. Wtedy warto tam pozostać dłużej i popróbować trochę przynęt. Nie wiem, ile w tym kanale jest stad okoni, ale mam wrażenie, że tylko kilka i że się ciągle przemieszczają. Dlatego chodzę, aż na nie trafię”.
Nad kanał pojechaliśmy we czterech. Dwóch z nas złowiło piętnaście okoni (ja nie miałem nawet brania), a Sławek sam siedemnaście. Wśród nich miał takiego, który ważył ponad pół kilograma.
„Nie ma się czemu dziwić. 90% sukcesu to znajomość miejsca i zachowania okoni. Od początku września nad kanałem jestem prawie codziennie. Czasami mam nawet trzydzieści okazałych sztuk. Dzisiaj brały bardzo kiepsko. Tylko raz z jednego miejsca złowiłem dwa garbusy. Po prostu słaby dzień. W nocy zaczęło spadać ciśnienie”.
Sławka interesują tylko dwa gatunki ryb. Zimą łowi klenie na zestawy z drgającą szczytówką. Oddał się im właśnie w najzimniejsze miesiące, bo wówczas można złowić te największe. Niejeden raz klenie ważące około siedmiu kilogramów porwały mu zestawy. Lato jest dla niego okresem wędkarskiego spokoju. Nad wodą jest mnóstwo ludzi, wielu z nich potrafi zniechęcić innych swoim zachowaniem. Tylko czasami wybiera się nad jezioro na leszcze. Weźmie spining do ręki, bo kusi, ale się nie zdarza, żeby łowił przez kilka godzin, tak jak to robi jesienią. Okonie latem biorą dobrze, ale to są co najwyżej średniaki, które nie dają satysfakcji. Dopiero jesień i pierwsze przymrozki odsłaniają prawdę na niektórych łowiskach. Tam, gdzie się dotychczas łowiło patelniaki, biorą ładne garby (żargonowe określenie okoni 20-centymetrowych i ważących nie mniej niż pół kilograma – przyp. red.).
„Na łowienie okoni nie ma żadnej teorii. To co było dobre w ubiegłym sezonie, teraz idzie na złom. Kolory przynęt, które ryby akceptują, też się zmieniają i to nawet kilka razy w sezonie. W zeszłym roku rewelacyjna była jasna herbata z czarnym pieprzem. Na ten kolor złowiłem prawie wszystkie okonie. Oczywiście próbowałem też innych, ale nawet motorola (regionalna nazwa koloru motor-oil – przyp. red.) nie zbliżała się skutecznością do herbaty. Zmieniają się stanowiska, zmieniają także pory żerowania. Kto tak jak ja jest codziennie nad wodą, łatwiej to zauważa”.
Zaraz po złowieniu pierwszego okonia Sławek sprawdza mu zawartość żołądka. Najczęściej okonie są w środku puste, ale bywają dni, że mają wnętrzności wypchane rakami lub ślimakami, a czasem małymi płotkami. Kiedy w żołądku jest pokarm, najłatwiej dopasować przynętę i sposób jej prowadzenia. Inaczej bowiem okoń atakuje i zjada raki, a inaczej małe rybki. Jeden pokarm zawsze siedzi przy dnie, gdy tymczasem drugi pływa w toni”.
„Na dziesięć złowionych okoni – tych, które mają coś w żołądku – w dziewięciu są raki. To na tyle ułatwia mi łowienie, że wiem, co i jak im podawać. Wyobrażam sobie, jak rak ucieka przed okoniem, i staram się w taki sam sposób poprowadzić przynętę. Oczywiście powinien nią być właśnie plastikowy raczek. Trochę kłopotu sprawia dobranie koloru, ale jak się już go znajdzie, to okonie zasysają tak agresywnie, że pysk mają pełny piasku lub mułu”.
Pudełko z przynętami Sławek ma bardzo małe. Jest w nim trochę główek o różnym ciężarze, niewiele twisterów i dużo 3-centymetrowych raczków w trzech kolorach: herbata z pieprzem, seledyn z pieprzem i fiolet.
„Prowadzenie przynęty naśladujące zachowanie się raka to nie wszystko. Czasami w braniach potrafi przeszkodzić ciężar główki. Wczoraj brały doskonale. Dzisiaj, żeby łowić tak samo, musiałem od główki odciąć kołnierz, na który się nasuwa twister. Aż trudno uwierzyć, ale właśnie tak jest z okoniami”.
Do swoich okoniowych sekretów Sławek zalicza cienką żyłkę. Najcięższe jigi, na które łowi, mają po 5 gramów. Wystarcza mu do nich szesnastka. Cieńszą byłoby trudno zobaczyć, a wiele brań widać tylko na żyłce w miejscu, w którym ona wchodzi w wodę.
Sam siebie uważa za przeciętnego wędkarza. Łowi więcej od innych, bo częściej bywa nad wodą. Ma w pobliżu wiele łowisk do wyboru, ale tylko kilka z nich uznaje za godne uwagi. Nie potrafi tego wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób, ale wiele razy był w takiej sytuacji, że w łowiskach odległych od siebie o kilka kilometrów (chodzi o starorzecza Odry) okonie zachowywały się inaczej. W jednym brały na każdą przynętę jak w amoku, a niedaleko, w tym samym czasie, mógł złowić zaledwie kilka sztuk.
„Niewielki skok ciśnienia jest fatalny dla żerowania okoni, tak samo raptowne pojawienie się słońca, ale wielu ich zachowań nie potrafię zrozumieć. I chyba dlatego tak bardzo mnie do nich ciągnie. Codziennie coś odkrywam, ale spostrzegam, że to, co już wiem, staje się nieważne, bo okonie znów się nauczyły czegoś nowego”.
Wiesław Dębicki
Sławek łowi również w pogardliwie określanych “kaczych dołkach”. Są to oczka wodne powstałe po wiosennych wylewach Odry. Kiedy się woda cofa do głównego koryta, pozostaje w nich wiele ryb. Pierwsi się dobierają do nich kłusownicy
i czeszą wodę sieciami. Dopiero po nich zasadzają się wędkarze, ale interesują się głównie szczupakami i karpiami oraz każdą większą rybą.
Po kilku tygodniach brzegi “kaczego dołka” pustoszeją. Wówczas pojawiają się spiningiści, którzy polują na okonie.
- O dużą sztukę jest raczej trudno, ale potrenować na patelniakach można do woli – mówi Sławek. Dopiero w takich warunkach widać, jakie są naprawdę okonie. Jest ich dużo. Można więc testować wielkość, kolor przynęt oraz sposób łowienia. Każdy ma wiele teorii na temat tego, dlaczego właśnie w ten sposób okonie postępują. Każda teoria jest dobra, ale, niestety, często się nie sprawdza – dodaje.