Rybki łatwo dostrzec, bo zdradzają swoją obecność kółeczkami na powierzchni wody. W stronę, w którą się przesuwają, podążają też towarzyszące im drapieżniki.
To zdarzyło się kilka lat temu na początku września. Obławiałem ostro schodzący stok za gęstym pasem trzcin. Długo nie miałem brania. I wtedy w pobliżu zauważyłem oczkującą drobnicę zbitą w gęste stadko na obszarze zaledwie kilku metrów. Uklejki (stwierdziłem, że to one, kiedy zbliżyłem się na odległość rzutu) zachowywały się nerwowo, co jakiś czas pryskały na boki. Obecności drapieżnika jednak nie zauważałem. – Chyba nękają je okonie, które żerują w toni – pomyślałem. W tym miejscu stok opadał na głębokość ośmiu metrów, założyłem więc 5-centymetrowego rippera, perłowego z czarnym grzbietem. Moje przypuszczenia okazały się trafne. Po kilkunastu minutach prowadzenia przynęty po stoku, obok stadka rybek, w siatce miałem kilka dorodnych patelniaków.
Przy kolejnym rzucie poczułem delikatne puknięcie w opadającą przynętę.
Zacięcie, ryba odchodzi na hamulcu w bok. Wiem już, że to szczupak. Holuję zdecydowanie i szybko, by nie dopuścić do poluzowania żyłki, bo wtedy mogłaby zostać przecięta. Udaje się, na brzegu leży 68-centymetrowy szczupak. Zakładam przypon metalowy i spininguję dalej tą samą przynętą. Znów najpierw łowię kilka okoni, potem mocno bierze szczupak. W sumie wyjąłem cztery, wszystkie o tej samej długości.
Od tego czasu zacząłem zwracać uwagę na kręcące się przy brzegu stada drobnych uklejek. Wiem już, że przy nich mogą być szczupaki. Najczęściej zdarzało się to pod koniec sierpnia i na początku września, zawsze – na słabo porośniętym stoku opadającym na znaczną głębokość. I choć na powierzchni wody żadnych oznak żerowania drapieżników nigdy nie widziałem, to jednak za każdym razem któryś z nich stoi pod zwartym stadkiem drobnicy. Czasem jest ich kilka. Najskuteczniejszą przynętą okazały się stosunkowo małe, bo 5-centymetrowe rippery, białe i perłowe, dobrze imitujące uklejkę.
Zaobserwowałem jeszcze jedną prawidłowość: drapieżniki atakują tylko w połowie wody. Po dalekim rzucie w jezioro pozwalam przynęcie zejść na głębokość 3 – 4 metrów, po czym dość szybko ją ściągam. Gdy pokona mniej więcej cztery metry, przestaję kręcić kołowrotkiem i czekam trzy sekundy, by ripper ponownie znalazł się w połowie toni. Potem znów szybkie pokonanie dystansu 4 – 5 metrów, a po nim 3-sekundowa pauza. I tak do samego brzegu.
Spiningując w ten sposób zdecydowanie najwięcej brań mam z opadu. Niekiedy poprzedzają je lekkie puknięcia podczas ściągania. To dowodzi, że szczupaki jakiś czas podążają za przynętą, ale na atak decydują się dopiero wtedy, gdy ona się zatrzymuje lub opada. Drapieżniki krążące przy stadzie uklejek najlepiej łowi mi się wędziskiem długości 2,70 metra.
Musi mieć sztywny dolnik (żeby dobrze zacinać ryby biorące najczęściej na skraju stoku, z odległości 30 metrów) oraz delikatną szczytówką (dobrze sygnalizuje brania z opadu). Lepsza od żyłki jest cienka plecionka, bo gwarantuje dalekie wyrzuty i pozwala lepiej czuć delikatne puknięcia drapieżników. I jeszcze jedno: przynęty nie należy rzucać w środek ławicy ani prowadzić pośród pływających rybek. Każdy niespodziewany plusk to dla nich sygnał do panicznej ucieczki, a jeśli są niepokojone przez dłuższy czas, to odpływają w inne miejsce. Wraz z nimi przenoszą się także drapieżniki. Najlepiej przerzucać stadko oczkujących rybek i prowadzić przynętę nieco z boku.
Robert Surmacz