Pierwszym powodem, dla którego zacząłem sam odlewać główki jigowe, była oszczędność pieniędzy. Okonie i sandacze nie siedzą w miejscach wolnych od zawad. Kochają zatopione drzewa, a jeszcze bardziej dno usłane dużymi kamieniami, o średnicy pół i więcej metra, wśród których leży dużo drobnych kamieni, tak zwanych kocich łbów. Trzeba bardzo dokładnie rozpracować dno, żeby w takich warunkach udało się kilkakrotnie przeprowadzić przynętę.
Do gumowych przynęt przekonały mnie sukcesy na łowiskach. Oczywiście zaczynałem od tego, co mogłem kupić. Gumy były w jakim takim wyborze, ale główki najczęściej w jednym tylko typie, kuliste, a ja już po kilku pierwszych wyprawach nad wodę przekonałem się, że kulista główka z centrycznie umieszczonym uszkiem do mocowania żyłki to tylko jedna z wielu możliwości.
Zaczynałem od form gipsowych. Łatwo je wykonać, ale były nietrwałe. Zdecydowałem się więc na aluminium. Odrobina zdolności manualnych, wiertarka elektryczna, imadło i pilnik to jedyne rzeczy potrzebne do wykonania dobrej, prawie profesjonalnej formy.
Zaczynam od wykonania jiga z mosiądzu. Biorę pręt długości od 4 do 5 centymetrów, o średnicy na przykład 8 milimetrów. Wkładam go tak jak wiertło do wiertarki (jest ona przykręcona do stołu za pomocą specjalnego, kupionego w sklepie uchwytu). Włączam wiertarkę na maksymalne obroty. Do kręcącego się pręta przykładam zdzierak (gruby, mocno zbierający pilnik do metalu) i dociskając go z niezbyt dużą siłą wytaczam kulkę z grzybkiem. Następnie, już w imadle, spiłowuję prawie cały grzybek. Pozostawiam tylko jego mały fragment, który będzie spełniać rolę pazura trzymającego gumki.
Aby przystąpić do kolejnego etapu, trzeba zdobyć – bo nie sądzę, żeby było łatwo kupić – miękkie aluminium. Ja stosuję szyny, jakie instaluje się w stacjach transformatorowych do przesyłu prądu (są wykonane z czystego, a więc bardzo miękkiego aluminium). Z takiej szyny ucinam dwa kawałki. Powinny być odpowiednio dłuższe i szersze od wytoczonego z mosiądzu wzornika. W imadle wciskam wzornik najpierw w jeden, a później w drugi kawałek aluminium. Robię to etapami, żeby nie zdeformować miękkiego aluminium, oraz żeby odcisk był centryczny.
Złożone ze sobą kawałki aluminium, w których wnętrzu jest wzornik, trzeba teraz po bokach przewiercić na wylot. Otwory służą do włożenia cienkich gwoździ, które podczas odlewania główek spełniają rolę paserów. Aby w trakcie korzystania z formy gwoździe nie wypadły, trzeba je zapunktować.
Następnie dopasowuję położenie haczyka względem wyciśniętego w kostce aluminiowej otworu. Musi być ono równoległe do ścianek szyjki z zadziorem. Wtedy przykładam drugą część formy i wszystko ściskam w imadle. W miękkim aluminium ślad po dociśniętym haczyku jest bardzo wyraźny.
Kolejnym etapem jest wykonanie wlewu. Najpierw wiertłem o średnicy 3 lub 4 mm wiercę w złożonej formie kanalik, w kierunku najszerszego miejsca jiga. Wlew wykonuję wiertłem o średnicy 8 lub 9 mm. Nie pozostawiam go jednak w formie lejka, tylko spiłowuję krawędź jednej połowy formy. Drobny zabieg, ale bardzo usprawnia odlewanie, bo po stężeniu wlanego ołowiu nie powstaje trudny do obcięcia grzybek.
Podobnie jak przy układaniu haczyka, postępuję przy robieniu prowadnicy do antyzaczepu, który wykonuję z drutu 0,3 mm.
Poza główkami centrycznymi, najczęściej kulistymi, wykonuję jeszcze wiele innych. Przygotowanie wzornika jest wtedy bardzo kłopotliwe, bo muszę dużo ręcznie piłować, ale ten wysiłek się opłaca. Dobry haczyk jigowy kosztuje od 0, 30 do 1,2 zł. Najtańsza główka odlana na takim haczyku jest do kupienia za 0,60 do 2,20 zł. Są to jednak ceny za główkę kulistą. Główki specjalne, ślizgowe, do przynęt tubowych i inne są droższe co najmniej o 20 groszy, a te, które mają antyzaczepy, można kupić nie taniej niż za złotówkę.
Kalkulacja jest prosta. Mam główki tanie, a co najważniejsze takie, jakich potrzebuję.
Większość główek odlewam razem z antyzaczepami. Prawie zawsze łowię w bardzo trudnych warunkach. Moje łowisko to zbiornik Głębinów, a tam na dnie są zatopione, nie wykarczowane drzewa lub na wpół porozbierane domy. Tutaj antyzaczep się sprawdza. Natomiast nie zdaje on egzaminu w rzekach. Najprawdopodobniej z tego powodu, że płynąca woda silnie napiera na żyłkę i ona wciąga przynętę pod zaczepy. Uwolnienie jej jest wtedy prawie niemożliwe.
Bardzo często używam jigów, które mają oczko haczyka przesunięte do przodu, bo takie najlepiej przechodzą przez podwodne przeszkody. W naszych sklepach nie można kupić takich haczyków. Dlatego haczyki z uchwytem prostym (usytuowanym pod kątem prostym do trzonka) podgrzewam nad gazem i delikatnie rozchylam. Zabieg ten nie ma praktycznie wpływu na wytrzymałość haczyka, między innymi dlatego, że w miejscu rozhartowania jest on oblany ołowiem.
Wykonywanie jigów domowym sposobem pozwala mi na idealne dopasowanie przynęty do łowiska. Nie tylko do jego głębokości, ale także do typu założonej gumy.
Władysław Kondracki