Kto dzisiaj pamięta chlubę motoryzacji minionej epoki, jednoślad o zetempowskiej nazwie Junak, marzenie dorastających młodzieńców i ludzi całkiem dojrzałych, ogarniętych manią szybkości, narzędzie samobójców… Dla mnie Junak, poza okropnym hałasem, nieodparcie kojarzy się z rybami, wujkiem i psem Łajką, która pomimo szkaradnej postaci upamiętniała swym imieniem pierwszą psią kosmonautkę. Junak miał przyczepkę, czyli kosz, który służył do transportu olbrzymiej ilości akcesoriów wędkarskich, a w drodze powrotnej pyszniła się w nim siatka pełna ryb. Łajka podróżowała tylnymi łapami na baku, a przednimi na kierownicy.
Moim marzeniem było wpasowanie się w ten zgrany tandem. Te ryby nie dawały mi spać. Mimo że mieszkałem nad legendarną dziś Regą, sukcesy wędkarskie ograniczały się do mizernych płotek i, wstyd przyznać, miętusików łapanych na widelec. Wujek był samotnikiem. W jego niechęci do zabrania mnie na swoje wyprawy nastąpił przełom, gdy pawiom z poniemieckiego majątku wyrwałem kilka kolorowych piór. Czynność bardzo paskudna, lecz wiedziałem co robię. W trzy dni później, wciśnięty między wujowe wędki, ogłuszony rykiem Junaka, łykałem tumany kurzu z polnej drogi wiodącej na rozlewisko Regi w okolicach Płotów. Głęboko kryłem rozczarowanie. Miejsce to znałem jak własną kieszeń – marne płotki i nic ponadto.
Siedziałem na trawie otumaniony szaleńczą jazdą i dumałem nad przykrościami życia. Oszukano mnie, całodzienne zmagania przy pawich kuprach poszły na marne. Tak mi się wydawało. Ale… Wujek grzebał przy swoim wielkim futerale na wędki. – Pokaż ten swój patyk – burknął. Wyciągnąłem ukochaną leszczynkę, którą uważnie oglądnął. No i się zaczęło! Leszczynka poszła w kąt, a w moje ręce trafił piękny tonkin z mosiężnymi skuwkami. Z powodu kawałka życiorysu zapisanego w Anglii wujek żyłki miał w nadmiarze. Dał mi też mały kołowrotek o ruchomej szpuli, no i oczywiście pawie pióro, przerobione nie do poznania. Najpierw było krótkie co, jak i dlaczego, a potem się dowiedziałem, że poza tym, co zakładam na haczyk, istnieje jeszcze zanęta. Brezentowe wojskowe wiaderko poszło w ruch i gdy ja mieszałem zawartość, wujek zakładał wodoodporne portki, zresztą własnej roboty. Łajka gdzieś pobiegła, nauczona, by nie przeszkadzać przy wędkarskim mozole. – Spróbuj tutaj, załóż gnojaka i daj 80 cm gruntu – wujek był lakoniczny, po czym zniknął w szuwarach.
Gdy zaszło słońce, miałem w siatce cztery leszcze. Nie leszczyki, tylko leszcze! Byłem przejęty i dumny, ale krótko. Siatka wujka nie niesiona, lecz wleczona po wodzie pełna była płoci, leszczy i linów. – No, a jak u ciebie? – Po oględzinach uśmiechnął się, ale nie złośliwie. Czułem, że pierwsze lody zostały przełamane. Wędkarska przyszłość z wujkiem zaczynała nabierać kolorów.
- Wujku, jak ty to robisz?
- Rozumem chłopie, rozumem – powiedział niemal szeptem.
Gdy wujek zamienił trzy kółka na cztery… Ale to już inna historia!o
Grzegorz Szulejko