sobota, 20 kwietnia, 2024
Strona głównaSpławikCHLEB, WIŚNIE I POLNE KONIKI

CHLEB, WIŚNIE I POLNE KONIKI

Zadurzeni w białych robakach zapominamy, że są też inne dobre przynęty.  Dostępne dla każdego, tanie, niektóre za darmo. Można je wziąć z domu, zerwać z drzewa albo znaleźć nad rzeką. Uświadomiła mi to grupa chłopców, których spotkałem nad Gwdą.

Kilku chłopców z uwagą wpatruje się w wodę. Spławiki ich wędek krążą wolno w zastoisku rzeki za niewielką tamą z kamieni. To się zanurzają, to wykładają na wodzie. Widać, że przynęta toczy się po dnie. Spławik jednej z wędek zaczyna nerwowo drgać, po czym zdecydowanie nurkuje pod wodę. Po chwili zacięta płoć trzepie się na powierzchni wody, frunie na żyłce w powietrze i trafia do rąk młodego wędkarza.


– Dzisiaj to już ósma ryba – oznajmia zadowolony chłopiec. Mierzy dokładnie płotkę: ma 24 centymetry długości. Wkłada ostrożnie zdobycz do plastykowego wiaderka z wodą, gdzie pływają wcześniej złowione płoteczki, wąsate kiełbie i jeden leszczyk. Wszystkie skusiły się na skórkę chleba.


– Chleb jest bardzo skuteczny w naszej rzece i na niego łowimy najczęściej – mówi Adam. – Nie muszę mieć zanęty ani kupować białych robaków, żeby złowić ładną rybę. Wyciąga z kieszeni skibkę świeżego chleba, odrywa kawałek skórki z odrobiną miąższu, usuwa brązową skorupkę i przebija haczykiem. – Najlepsza jest biała skórka, nieprzypieczona – wyjaśnia. – Płocie są przy samym brzegu, zwłaszcza rano. Małe rzadko się płoszą i łowiąc można im stać nad głowami, ale duże, a udaje się nam wyholować nawet sztuki 60-dekowe, trzeba łowić z dalszej odległości, wypuszczając zestaw na kilkanaście metrów. Te ryby lubią wolny nurt, zawirowania za kamiennymi progami, powalonymi drzewami lub stertą śmieci, które niestety wciąż widujemy w naszej rzece.
Teraz branie jest na innej wędce. Tym razem na haczyku podryguje całkiem przyzwoity jelec. Przynętę połknął głęboko, chłopiec wyciąga z chlebaka pęsetę i ostrożnie odhacza rybę. – Mały haczyk najtrudniej wydostać z mięsistych warg klenia – informuje. – Trzeba się sporo natrudzić, dlatego zawsze mam przy sobie długą pęsetę. – Schyla się, sięga po kawałek chleba moknący w kałuży przy brzegu. Wyciska i wrzuca do wody. Okruszki spływają w dół rzeki. W ich smudze  natychmiast zaczynają błyskać uklejki. Zarzuca ponownie wędkę.  


Chleb w wodzie szybko pęcznieje i z małego kawałka robi się wcale pokaźna bryła. – To najpewniejsza przynęta na klenie – tłumaczy Adam. – Najczęściej wlokę ją po dnie. Ustawiam grunt dłuższy o 20 – 25 centymetrów od głębokości wody, a obciążenie zaciskam w połowie żyłki, tylko podczas przyboru łowię wyżej, w połowie wody. Klenie są dużo ostrożniejsze od płotek. Dlatego spuszczając zestaw z prądem rzeki kryję się za krzakami, a na otwartym terenie łowię klęcząc.


Adam i jego koledzy największe klenie łowią jednak na świeże wiśnie (czereśnia, ich zdaniem, jest o wiele mniej skuteczna). Zakładają pół wiśni bez pestki, przebijając haczykiem skórkę, aby grot wystawał na zewnątrz. Zestaw prowadzą z prądem, lekko przytrzymując. Owoc toczy się po dnie przed spławikiem. Kleniom wiśnie muszą bardzo smakować, bo chwytają je bez zastanowienia i spławik błyskawicznie znika pod wodą. Pomimo sporych rozmiarów tej przynęty haczyk zawsze tkwi głęboko w przełyku ryby.


– Najlepsze miejsca na klenie to żwirowe bystrza, brzegi umocnione kamieniami, warkocze spienionej wody za przeszkodami. Lubię łowić również przy filarach mostów i kładek, w rozwidleniach rzeki przed wyspami, przy podmytych skarpach. Klenie w upały biorą słabo, w dni pochmurne o wiele lepiej. Rano i późnym wieczorem są pod brzegiem, w ciągu dnia na środku rzeki – dodaje Adam na koniec wykładu o swoich sposobach wędkowania.    


Od końca sierpnia, a później przez całą jesień, chłopcy łowią klenie na koniki polne, które zbierają na nadrzecznych łąkach w drodze na ryby. – Najlepsze są dni wietrzne, bo wiatr zwiewa owady do rzeki i ryby je chętnie jedzą – mówi mój rozmówca. – Konika zahaczonego za łepek puszczam wtedy wierzchem wody na żyłce bez obciążenia, jak najdalej od siebie. Ale żyłkę mam naprężoną, bo wir lub oczko pod przynętą to znak, że kleń bierze i trzeba natychmiast zaciąć. Często przypon maskuję przeciągając go wewnątrz źdźbła trawy. Dzięki tej sztuczce udaje się przechytrzyć duże klenie ważące nawet więcej niż kilogram. Czasem uderzy boleń, niekiedy uda się złowić  ładnego okonia. W zimne dni po pierwszych jesiennych przymrozkach, kiedy nie widać już ryb przy powierzchni wody, bardzo skuteczny jest odwłok konika założony na zestaw spławikowy prowadzony przy dnie. W taki czas jednak trudno złapać konika na łące, więc pewien ich zapas trzymam w domu, w pudełku z trawą.       


Kolejne ryby wędrują do wiaderka. Oprócz wcześnie złowionych płoci, kiełbi, leszczyka i jelca pływają w nim dwa klenie. Jeden ma prawie 40 centymetrów. Czas kończyć wędkowanie, bo w domu czekają lekcje do odrobienia.


– Mama złowione przeze mnie ryby wkłada do octu. Mam jeszcze cztery słoiki z kleniami złowionymi w poprzednich dniach. Są bardzo smaczne, jak wrócę do domu, to je zjem  – zapowiada Adam. – No, może nie wszystkie, bo cała rodzina za nimi przepada – rzuca na pożegnanie.


Robert Surmacz

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments